wtorek, 31 maja 2016

Recenzja - Cosmepick, kosmetyki do makijażu

Makijaż noszę niemal codziennie. Do pracy wybieram raczej ten delikatny, ograniczający się do kilku podstawowych kosmetyków. Dzisiaj chciałabym krótko zrecenzować kilka kosmetyków kolorowych, które trafiły do mnie podczas Blogerskiego Dnia Kobiet w Katowicach.

Jednym ze sponsorów spotkania, była nieznana mi wcześniej firma Cosmepick, producent kosmetyków do makijażu, ale, jak wynika ze strony www, również pielęgnacyjnych. Przez nieporozumienie producent wysłał prezenty dla nas zarówno do Agnieszki jak i Sandry, dzięki czemu każda z nas otrzymała po dwa zestawy kosmetyków. Ja jeden ze swoich zestawów podarowałam Karolinie, która niestety nie mogła być obecna na tym spotkaniu (pozdrawiam Cię serdecznie :*) drugi natomiast zostawiłam sobie, aby przetestować.


Z czterech otrzymanych produktów przetestowałam jedynie dwa. Dlaczego?
Zestaw, który sobie zatrzymałam, składał się z podkładu, pudru w kamieniu, paletki czterech cieni oraz cienia w kredce.
Niestety zarówno podkład jak i puder są w tak ciemnym kolorze, że uniemożliwia mi to ich przetestowanie, a szkoda.

Make Up Brillance, fluid rozświetlający (01 Sand)


Podkład otrzymujemy w niewielkiej, matowej tubce koloru czarnego stojącej na zakręcanym korku. Minimalistyczna stylistyka szalenie mi się podoba, jest elegancka i gustowna. Podkład ma lekko lejącą, gładką konsystencję o bardzo przyjemnym, kremowym zapachu, który niestety po aplikacji zamienia się w smrodek znany nam z samoopalaczy, co było bardzo zaskakujące. Dobrze się rozprowadza na skórze dając średnie krycie, najjaśniejszy kolor gamy jest jednak bardzo ciemny i wpada w pomarańczowe tony. Pomimo, że podkład jest rozświetlający, nie widzę w nim żadnych drobin, daje jednak perłowe, lekko mokre wykończenie.


Niestety producent nie przewidział odcienia dla osób o bladej cerze w kolekcji swoich podkładów. 
Gama kolorystyczna: 01 Sand, 02 Caramel, 03 Biscuit
Cena: 18,00 pln

Face Powder, puder prasowany (03 Ivory)


Puder zapakowany jest w elegancką puderniczkę z okienkiem wraz ze sprytnie umieszczonym lusterkiem i puszkiem. Najjaśniejszy odcień gamy, choć na stronie wygląda na jasny (również z nazwy wynikałoby, że powinien być to jasny odcień, "ivory" w końcu to kość słoniowa) jest niestety dość ciemny i wchodzący w różowe tony. Różnica między zdjęciem na stronie producenta a oryginalnym kolorem w opakowaniu jest na prawdę bardzo duża. Puder ma przyjemną, satynową konsystencję, dobrze współgra z podkładem dając mu matowe wykończenie, jednak przyciemniając jego kolor.


Tutaj również producent nie przewidział odcieni dla osób o bladej cerze.
Gama kolorystyczna: 01 Sand Beige, 02 Medium Biscuit, 03 Ivory, 04 Medium Honey
Cena: 15,60 pln

Eye Shadow Quatro, poczwórne cienie do powiek z jedwabiem i wit (04 Total denim)


Paleta cieni do powiek, to cztery uzupełniające się kolorystycznie cienie. W pierwszym momencie bardzo sceptycznie podchodziłam do mojego zestawu kolorystycznego, gdyż moja paletka jest w odcieniach niebieskości. Owszem, uwielbiałam niebieskie cienie do powiek, ale było to w połowie lat 90-tych gdy każda nastolatka miała w swojej kosmetyczce paletę takich cieni, żarówiasty lakier do paznokci i, obowiązkowo, wodę perfumowaną o zapachu wanilii. Postanowiłam jednak zaryzykować.


Opakowanie podobne jak w przypadku pudru prasowanego, czarne, z okienkiem i sprytnie ukrytą pacynką, jednak bez lusterka. Wygląda na dość trwałe i solidne.
Cienie nie osypują się podczas aplikacji, na dłoni mają średnią pigmentację, jednak na bazie wyglądają na prawdę nieźle. Są to cienie matowe o lekko satynowym wykończeniu, kolory ciemniejsze wyglądają na delikatnie perłowe, jednak na powiece tego nie widać. Dzięki satynowej strukturze dobrze się aplikują i nieźle utrzymują na powiece. Niestety marnie jest z blendowaniem. O ile nałożenie koloru na powiekę nie stanowi problemu, o tyle rozcieranie cieni to koszmar. Zaaplikowane w miejscu już tam pozostają i trzeba się bardzo mocno namachać pędzlem aby wydobyć jakikolwiek efekt przejścia kolorystycznego.
Co do trwałości, na bazie utrzymują się cały dzień, delikatnie tylko blaknąc, nie zbierają się w załamaniu, nie znikają, jest dobra. Nie sprawiają też problemu podczas wieczornego demakijażu.


Gama kolorystyczna: 01 Party Hard (brokatowo-perłowe odcienie szarości i srebra), 02 Safari Look (matowe i perłowe odcienie brązu i beżu), 03 Daily Chic (matowe i perłowe odcienie brązu i beżu), 04 Total Denim (matowe odcienie niebieskości), 05 Fashion Week (odcienie brązu, beżu i szarości)
Cena: 12,00 pln

Eye Shadow Pencil, cień do oczu w kredce (01 Grey Space)


Cień do powiek w kredce to już całkiem inna historia. Mnie trafił się odcień, który jest przepięknym grafitem. Niestety producent wpadł na koszmarny pomysł, by do tego pięknego koloru dorzucić brokatowych, srebrnych drobin. Jak dla mnie zepsuł tym cały efekt tej jakże przyjemnej w teorii kredki.
Kredka należy do kredek typu "jumbo", ma dość duży, przez co mało precyzyjny sztyft. Trudno zaaplikować kredkę w roli linera (a tak chciałam ją stosować). Brokatowe drobiny też nie ułatwiają pracy, powodując nieprzyjemne tarcie o skórę powiek i nierównomierną aplikację koloru.
Kredka niestety znika w ciągu dnia, blaknie i wieczorem poza srebrnymi drobinami niewiele z niej zostaje. Szkoda. Gdyby nie ten brokat, z pewnością często byłaby przeze mnie używana, nawet pomimo pozostałych wad. Podczas demakijażu jej resztki zmywają się bez problemu, nawet te brokatowe drobiny.


Gama kolorystyczna: 01 Grey Space, 02 Galaxy Turquoise, 03 Cosmic blue, 04 Mocca Brown (Uwaga! Na stronie producenta pomylone są w opisie odcienie 02 z 04, tzn. jest błędny opis w stosunku do ilustracji)
Cena: 11,40 pln.

Jak widzicie do produktów marki mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony cienie są porządne, puder i podkład też mogłyby takie być, jednak niestety producent nie pomyślał o odcieniach dla osób z bledszą cerą (a ja nie jestem najbardziej blada na świecie!) i musiały one niestety odpaść w przedbiegach. Ponadto denerwuje mnie, że producent nie zadał sobie trudu, aby skomponować te zestawy w jedną, spójną całość. Mam Niebieskie cienie i szarą kredkę z brokatem, a w ofercie jest kredka o kolorze niebieskim, która, moim zdaniem, dużo lepiej komponowałaby się z tą paletą cieni. Sama kredka byłaby ok, i z pewnością bym ją wykorzystała, gdyby nie te okropne, brokatowe drobiny, które nie tylko psują efekt, ale utrudniają też aplikację cienia na powiekach.

Nie jestem w stanie Wam jednoznacznie ani polecić ani odradzić kosmetyków tej marki, dlatego ostateczną ocenę i decyzję co do ich ewentualnego testowania pozostawiam Wam.

Kosmetyki marki Comepick możecie kupić na stronie internetowej producenta.


-----------------------------------------------------------------------------------
Bardzo dziękuję producentowi marki Cosmepick za możliwość przetestowania produktu. 
Opinia jest subiektywna, a fakt otrzymania produktów nieodpłatnie nie miał na nią wpływu.

 Pozdrawiam,

wtorek, 24 maja 2016

Ulubione akcesoria kosmetyczne - makijaż

Makijaż towarzyszy mi niemal codziennie. Jedynie w weekendy, gdy nigdzie nie wychodzę, pozwalam odpocząć mojej cerze, w tygodniu nie wyobrażam sobie wyjść do pracy czy na spotkanie bez makijażu. Ale makijaż to nie tylko kosmetyki kolorowe, to również akcesoria i gadżety przydatne w jego wykonywaniu. Dzisiaj będzie krótko o tych właśnie przydatnych akcesoriach, których używam przy okazji codziennego makijażu.


Gąbka do podkładu
Makijaż zaczynam od aplikacji podkładu (na krem lub filtr przeciwsłoneczny). Gdy używam klasycznych podkładów lub azjatyckich kremów BB, aplikuję je już od długiego czasu gabkami do makijażu w formie jajka. Obecnie jest to oryginalne jajo Beauty Blender, które, co tu dużo mówić, skradło moje serce. Pomimo wysokiej ceny, stało się moim niezbędnikiem. Podkład nim zaaplikowany, nawet najcięższy i najbardziej kryjący, daje bardzo naturalny rezultat bez efektu maski, pięknie stapia się z cerą dając świetne krycie. Używam go niemal z każdym podkładem i już nie wyobrażam sobie aplikacji podkładu w inny sposób.


Nawilżane chusteczki
Przydają się, by usunąć ślad po rozgrzewanej na dłoni kredce, nadmiar cienia z pędzelka czy tuszu ze szczoteczki, a także wtedy, gdy używam kremu tonującego zamiast podkładu i chcę go szybko usunąć ze skóry dłoni. Wybieram te dobrze nawilżone, ładnie pachnące lub bezzapachowe, o dużej pojemności (tylko w podróż zabieram te o mniejszej ilości w paczce) i nie pozostawiające lepkiego czy tłustego filmu na skórze. Mam je również zawsze w torebce, a paczka jeździ ze mną stale w samochodzie. Czasami używam ich również w mniej kosmetycznych celach - bu wytrzeć kurz czy brud w domu czy samochodzie, jeśli nie mam nic innego pod ręką.

Chusteczki higieniczne
Tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Przydają się niemal co chwila, od aplikacji ciemnych cieni, dla ochronienia policzków i okolicy pod oczami, poprzez odciskanie koloru z pomadki na chusteczce dla przedłużenia jej trwałości, aż po drobne makijażowe poprawki. Chusteczki mam ze sobą zawsze, i w łazience, i na toaletce, i w torebce.


Pędzelek do brwi
Ponieważ brwi podkreślam cieniem w kremie lub specjalną pomadą, niezbędny jest do tego pędzelek. Przez wiele lat był to niezawodny Hakuro H85, który świetnie się spisywał, jednak odszedł na zasłużoną emeryturę, a jego miejsce zajął równie świetny pędzelek AVON. Jest wystarczająco cienki, aby ładnie podkreślić linię brwi, włosie nie jest bardzo elastyczne, ale jednocześnie dość miękkie. Jestem bardzo zadowolona z tego niepozornego zakupu.


Pędzle do cieni, kreski, pudru, różu i brązera
Mój codzienny makijaż jest dość prosty, dlatego ilość pędzli jakich do niego używam jest zminimalizowana.
Codziennie używam płaskiego pędzelka języczkowego (brak na zdjęciu) do nałożenia jasnego cienia na całą powiekę (Sephora 8 large eyeshadow), ma już chyba z 15 lat i nadal jest w doskonałej formie. Następnie pędzelka do blendowania (Maestro 497, rozmiar 12) nakładając ciemniejszy cień w załamanie, oraz, w zależności od tego czym wykonuję kreskę bedącą stałym elementem mojego makijażu, pędzelka skośnego (Zoeva 317 wing liner) w przypadku cienia prasowanego lub pędzelka "łamanego" (Zoeva 315 fine liner) w przypadku cieni w kremie lub kremowego/żelowego linera.
Do pudru, czy to sypkiego czy prasowanego, używam pędzla kabuki (BarryM), miękkiego, puszystego i bardzo przyjemnego w użyciu. Do różu od długiego juz czasu używam "jajka" z Zoeva (101 luxe face definer), a gdy mam ochotę na brązer aplikuję go płaskim pędzlem AVON, a następnie rozcieram pędzlem Zoeva (125 luxe cheek finish). I to w zasadzie tyle jeśli chodzi o pędzle do codziennego makijażu.


Grzebyk do rzęs INGLOT
Na zakończenie makijażu tuszuję rzęsy, a gdy szczoteczka maskary nie radzi sobie z ich rozczesaniem, wspomagam się grzebykiem Inglot. Należy uważać na oczy, bo grzebyk ma ostre, metalowe ząbki, jednak przepięknie rozczesuje rzęsy, jest łatwy w czyszczeniu, a dzięki możliwości złożenia możemy go zabrać ze sobą wszędzie bez ryzyka połamania. Mój grzebyk ma już swoje lata, a nadal wygląda jak nowy. Polecam.


Patyczki higieniczne
To niezbędne akcesorium w mojej łazience. Zazwyczaj wybieram dwa rodzaje, klasycznie zaokrąglone oraz te z ostro zakończoną końcówką do bardziej precyzyjnych poprawek. Przydają się gdy ubrudzę powiekę tuszem do rzęs lub aby usunąć odbity liner czy cień z dolnej powieki. Są w moim domu i kosmetyczce zawsze, marka nie ma znaczenia, wybieram te, które akurat są pod ręką.


BrushEgg
Czyli "jajo" do czyszczenia pędzli. Wcześniej radziłam sobie masażerem do ciała z Rossmanna, gdy BrushEgg pojawiło się na rynku jako znacznie tańsza alternatywa drogiej rękawicy Sigma, musiałam je po prostu mieć. BrushEgg wspomaga i przyspiesza czyszczenie pędzli, jednak średnio nadaje się do dużych pędzli, do twarzy. Za to z tymi do makijażu oczu radzi sobie bez najmniejszy problemów. Łatwo je utrzymać w czystości, gdyż wykonane jest z twardej gumy, jest małe i poręczne, na pewno bardzo się przydaje.


Mydło naturalne (szare)
To wprawdzie kosmetyk, ale ja używam go do domywania pędzli czy gąbek do makijażu z kosmetyków. Jest tanie, wydajne, nie ma intensywnego zapachu, ma prosty skład i doskonale radzi sobie z doczyszczeniem zarówno pędzli jak i dość problematycznego w myciu jaja z resztek produktów kolorowych. Takie mydło zawsze leży na mydelniczce w mojej łazience i jest niezastąpione.


Stojak/drzewko do suszenia pędzli
Zanim go kupiłam, radziłam sobie układając pędzle po myciu na płasko.
Swój kupiłam za kilkanaście dolarów na chińskiej stronie, nie pamiętam jakiej. Jest porządnie wykonany z solidnego pleksi, wygląda ładnie i elegancko, nie odkształca się, nie odbarwia, dobrze trzyma umieszczone w nim pędzle i zdecydowanie ułatwia proces suszenia. Jest to tańsza alternatywa stojaka do suszenia pędzli Sigma, czy innych droższych marek. Widziałam też takie stojaki za 25-30 zł na allegro, ale nie wiem niestety jakiej są jakości. Podobne drzewka pokazały sie ostatnio w drogerii cocolita.pl za ok. 35 zł. Drzewko nie jest może niezbędne, ale bardzo ułatwia proces suszenia pędzli, umożliwiając umieszczenie ich w jak najmniej inwazyjnej dla włosia i skuwki pozycji.


Osłonki na pędzle
Również nie niezbędne, ale bardzo przydatne, zwłaszcza do dużych pędzli czy puchaczy, którym trudno po myciu zachować kształt. Dzięki tym plastikowym siateczkom, nie muszę się już tym martwić. Są higieniczne, pozwalają na swobodny przepływ powietrza podczas suszenia jednocześnie wspomagając zachowanie odpowiedniego kształtu włosia, tak ważnego zwłaszcza przy pędzlach do konturowania. Swoje kupiłam na jakiejś chińskiej stronie, przez co były tanie jak barszcz. Doskonale dopasowują się do wielkości pędzla, są elastyczne i bezpieczne dla włosia. 


Płyn do czyszczenia i dezynfekcji pędzli
Wypróbowałam już kilka różnych płynów, m.in. Inglota, który w moim odczuciu był dość marny, a nawet sama pokusiłam się o zrobienie płynu do dezynfekcji według przepisu nissiax83 (KLIK).
W końcu "szarpnęłam się" na słynny płyn MAC i... nie żałuję. Płyn szybko i sprawnie oczyszcza pędzle z kosmetyków, a pędzle po oczyszczeniu błyskawicznie schną i niemal natychmiast nadają się do ponownego użycia. Jest drogi, ale wydajny, wystarczy odrobina wylana na ręcznik papierowy lub chusteczkę higieniczną, o którą następnie delikatnie pocieramy włosie czyszczonego pędzla. Resztki kosmetyku pozostają na papierze, a pędzel jest czysty i świeży, jakby był dopiero co "wyprany".


Podróżny zestaw pędzli
Gdy wyjeżdżam na weekend czy wakacje, nie zabieram ze sobą podstawowego zestawu pędzli, których używam w domu. Są duże i zajmują sporo miejsca w kosmetyczce, którą podczas wyjazdów staram sie ograniczać do minimum.
Specjalnie na potrzeby wyjazdów kupiłam więc niewielki (9 sztuk) zestaw pędzli, w ochronnym, ekologicznym etui, marki Sunshade Minerals. Mam już zestaw tej marki, kupiony specjalnie do szkoły, na zajęcia z wizażu, i byłam z nich bardzo zadowolona, stąd ponowny wybór tej właśnie marki. Zestaw był niedrogi (na allegro dostaniecie go za niespełna 40 zł), a pędzle są na prawdę dobrej jakości, miękkie, puszyste, dobrze wykonane. Zestaw zawiera niemal wszystkie podstawowe dla mnie pędzle, dobieram do niego jedynie pędzelek do brwi (Avon) oraz do kreski (Zoeva), zawiązuję ładne, ekologiczne etui i już mogę jechać w podróż.


Tyle jeśli chodzi o moje ulubione makijażowe akcesoria. A jakie są Wasze?

Pozdrawiam,

środa, 18 maja 2016

Recenzja - Ziaja Sopot Sun, antyoksydacyjny krem z witaminą C, SPF 50+

Mam bardzo jasną karnację, z tendencją do występowania zmian barwnikowych. Fototyp II zobowiązuje do wyjątkowego dbania o skórę, zwłaszcza w okresie od wiosny do jesieni, choć i zimą nie stronię od wysokiego faktora SPF. Twarz chronię z sposób szczególny, dlatego w mojej kosmetyczce nie znajdziecie kremów ochronnych do tej części ciała o SPF mniejszym niż 50. I jak każda z nas, poszukuję kosmetyku idealnego. Czyli jakiego? Takiego, który zapewni mi właściwą ochronę, nie będzie zostawiał tłustego filmu, nie będzie bielił skóry, względnie szybko się wchłonie i będzie dobrze współpracował z codziennym makijażem, a do tego nie będzie kosztował majątku.

Markę Ziaja lubię i cenię, pomimo nie zawsze najlepszych składów, jednak jest ze mną od wielu lat i wiele jej kosmetyków znajduje miejsce w moim domu. Zachęcona niską ceną postanowiłam zakupić również krem z filtrem tejże marki. Jak się spisał?

Ziaja Sopot Sun
Antyoksydacyjny krem z witaminą C
SPF 50+ 


Skład: 
Aqua - woda, rozpuszczalnik
Diethylamino Hydroxybenzol Hexyl Benzoate - filtr UV
Ethylhexyl Methoxycinnamate - filtr UV
Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazone - filtr UV
Polymethyl Methacrylate - substancja filmotwórcza
Dimethicone - polimer siloksanowy, silikon lotny, emolient suchy, poprawia właściwości sensoryczne preparatu, daje efekt wygładzenia
C12-15 Alkyl Benzoate - substancja przeciwmikrobowa, emolient, kodycjoner
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca, humekant
Triethylhexanoin - substancja maskująca, składnik kompozycji zapachowej, kondycjoner
Ethylhexyl Triazone - filtr UV
Potassium Cetyl Phosphate - emulgator, substancja powierzchniowo czynna
Cetyl Alcohol - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emolient tłusty, tworzy warstwę okluzyjną, kondycjonuje, zmiękcza i wygładza skórę, emulgator W/O, modyfikator reologii
Glyceryl Stearate - emolient tłusty, tworzy warstwę okluzyjną, kondycjonuje, zmiękcza i wygładza skórę, emulgator W/O, substancja konsystencjotwórcza
PEG-100 Stearate - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, substancja hydrofilowa
emulgator O/W, modyfikator właściwości reologicznych, solubilizator Hydrogenated Dimer Dilinoleyl/Dimethylcarbonate Copolymer - stabilizator emulsji, substancja działająco ochronnie na skórę
Lecithin - wpływa na poprawę stopnia nawilżenia skóry, emulgator W/O
Ascorbyl Palmitate - antyoksydant, wyrównuje koloryt skóry oraz rozjaśnia plamy i przebarwienia, stymuluje syntezę kolagenu i hamuje destrukcję włókien kolagenowych, wykazuje ochronny wpływ w stosunku do promieniowania UVA i UVB, zmniejsza powstały rumień, działa przeciwzapalnie
Ascorbic Acid - witamina C, antyoksydant (przeciwutleniacz), spowalnia procesy starzenia się skóry, wyrównuje koloryt skóry oraz rozjaśnia plamy i przebarwienia, stymuluje syntezę kolagenu i hamuje destrukcję włókien kolagenowych, wykazuje ochronny wpływ w stosunku do promieniowania UVA i UVB, zmniejsza powstały rumień, działa przeciwzapalnie
Panthenol - prowitamina B5, hydrofilowa substancja nawilżająca, substancja aktywna, działa przeciwzapalnie, przyspiesza procesy regeneracji naskórka, nadaje skórze uczucie gładkości
Tocopheryl Acetate - pochodna witaminy E, substancja o działaniu antyoksydacyjnym, hamuje procesy starzenia się skóry, wzmacnia barierę naskórkową, hamuje TEWL, zapobiega powstawaniu stanów zapalnych, wzmacnia ściany naczyń krwionośnych i poprawia ukrwaienie skóry
Xanthan Gum - modyfikator reologii
Carbomer - modyfikator reologii
DMDM Hydantoin - substancja konserwująca, donor formaldehydu
Methylparaben - substancja konserwująca
Ethylparaben - substancja konserwująca
Parfum - kompozycja zapachowa
Cintronellol - składnik kompozycji zapachowej
Limonene - składnik kompozycji zapachowej
Sodium Hydroxide - regulator pH
Źródło: Kosmopedia.org, CosIng 

Skład długi, sporo filtrów UV, jeden silikon. Z dobroczynnych składników witamina C, pantenol i witamina E pod koniec składu, z niedobroczynnych - dwa parabeny i donor formaldehydu w roli konserwantów.

Cena regularna: ok. 11 pln (według ceneo.pl)
Pojemność: 50 ml
Dostępność: drogerie internetowe i stacjonarne, również sieciówki, apteki

Krem znajduje się w charakterystycznej dla marki Ziaja, podłużnej i spłaszczonej buteleczce z plastiku, stojącej na zamknięciu typu 'klik'. Graficznie prosto i schludnie, podoba mi się, że kosmetyki tej marki mają iście apteczny wygląd. Krem ma dość rzadką, gładką i tłustą konsystencję o jasno cytrynowym odcieniu, może uciekać z buteleczki. Pachnie bardzo delikatnie, kremowo, przyjemnie. Wydajność oceniam jako dobrą.


Obietnice producenta a rzeczywistość...
Krem z bardzo wysokim współczynnikiem ochrony przeciwsłonecznej do każdego typu skóry. Zawiera fotostabilny układ filtrów nowej generacji o szerokim spektrum pochłaniania promieni UV oraz aktywne witaminy C, E, B5.
Zapobiega podrażnieniom skóry podczas ekspozycji na słońcu. Chroni naskórkowe zmiany barwnikowe - znamiona i pieprzyki. Zabezpiecza skórę przed powstawaniem przebarwień. Nautralizuje wolne rodniki odpowiedzialne za fotostarzenie.

Krem gładko rozprowadza się po skórze, jeśli damy go za dużo, będzie się dość mocno rozmazywał zanim wchłonie się w skórę. Nie bieli skóry, jednak zostawia na niej mocno tłusty film, który jest wyczuwalny nawet pod makijażem. Na szczęście nie ma to wpływu na jego trwałość, nie wchodzi też w żadną reakcję z kosmetykami kolorowymi, nie powoduje ich ważenia czy innych niepożądanych efektów. Jak już wspomniałam, krem ma bardzo przyjemny zapach, który najbardziej wyczuwalny jest podczas i po aplikacji. Pachnie kremowo, mnie przywodzi na myśl wakacyjną plażę na Helu, gdzie jeździłam jako dziecko. Jeśli chodzi o ochronę przeciwsłoneczną, moim zdaniem radzi sobie dobrze. Skóra nawet po bezpośrednim wystawieniu na słońce nie opaliła się, co oznacza, że krem spełnia swoje podstawowe zadanie.


Choć krem zapewnia ochronę przed słońcem, zapobiega nadmiernej opaleniźnie i poparzeniu skóry, a więc chroni także znamiona barwnikowe, pozostawia na skórze tłusty film, który nie znika nawet pod makijażem. Nie jest to może wyczuwalna w dotyku warstwa jak w przypadku kremu koloryzującego z SPF tego samego producenta, ale na skórze wyraźnie ją czuć, co może przeszkadzać. I to główny powód dla którego nie powrócę do tego kremu, zwłaszcza, że znalazłam już inny krem, który mając wszystkie zalety Ziai nie posiada jej wad.
Mogę go polecić na plażę, gdzie makijaż jest zbędny, a tłusta warstwa niekoniecznie nam przeszkadza, bo ładnie się wchłania, nie bieli skóry i dobrze chroni, a do tego jest niedrogi. Dodatkowym minusem może być także skład.

Czy kupię ponownie? 
NIE
Ocena ogólna:

Pozdrawiam,

niedziela, 15 maja 2016

Niekosmetyczna niedziela - Zapachy mojego domu - Partylite Scent Plus Melts, Lemon-Melon-Mint


Od pewnego czasu w moim domu królują świece zapachowe jednej tylko marki. Zanim je poznałam, używałam przede wszystkim wosków, głównie trzech marek: Yankee Candle, Kringle Candle i Goose Creek. Marki, o której zapachu napiszę dzisiaj, nie miałam okazji wcześniej testować. Jak wypadła na tle konkurencji?


PartyLite
ScentPlus Melts
Lemon-Melon-Mint



Krótko o marce...
PartyLite to pierwsza znana mi marka m.in. świec i wosków, która prowadzi sprzedaż bezpośrednią. Katalog marki dostępny jest on-line, jednak żeby znaleźć określony zapach trzeba sie trochę naszukać. Firma została stworzona przez jedną kobietę, Mabel Baker, która na początku XX wieku własnoręcznie tworzyła świece. Z początku byy to jedynie prezenty dla rodziny i znajomych, jednak dzięki swojej wielkiej pasji i pomocy męża, przekształciła ten mały interes w duże, przynoszące zyski pprzedsiębiorstwo.
PartyLite Gifts to odłam firmy, bedącej marzeniem i pasją Mabel Baker.


Na Blogerskim Dniu Kobiet w moje ręce trafił wosk o zapachu cytryny połączonej z miętą i melonem. Na sucho, najwyraźniej czuć cytrynę z delikatnym aromatem melona, podczas palenia na czoło wychyla się wyłącznie zapach cytryny, nie jest jednak kwaśny, a delikatnie dosłodzony. Zapach bardzo przyjemny, wypełniający całe mieszkanie aromatem cytrynowego ciasta, a nie czystą cytryną znaną ze środków czystości.
Zapach jest świeży i doskonale nadaje się na obecne, wiosenne dni, w lecie również dobrze się sprawdzi.
Wosk dość łatwo się łamie, jest miękki, ale nie na tyle, aby był plastyczny. Nie kruszy się, w kominku szybko się roztapia i uwalnia aromatyczną kompozycję.


Jeden kawałek wosku wystarcza na maksymalnie dwukrotne palenie, co jest lekkim rozczarowaniem. Woski pozostałych marek pachną nawet po 3 czy 4-krotnym paleniu, oczywiście z każdym paleniem od trzeciego począwszy delikatniej, ale nadal wyczuwalnie. Tutaj przy pierwszym paleniu zapach jest wyczuwalny, choć nie drażniący, przy drugim nadal czuć subtelny aromat. Trzecie palenie pozbawione jest kompletnie zapachu, a wosk wymaga wymiany na świeży kawałek.
Usunięcie wosku z kominka wymaga chwilowego podgrzania i wyjęcia go na ciepło, niestety nie daje się usunąć z kominka po oziębieniu go w lodówce czy zamrażalniku.


Woski marki są nie tylko trudniej dostępne niż inne firmy (sprzedaż bezpośrednia), są także dość drogie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich wydajność. Krążek dziewięciu kawałków wosku kosztuje 40 zł, a każdy kawałek można palić maksymalnie 2 razy, czyli jeden krążek wystarczy nam na 18 paleń, co daje średnią kwotę ok. 2,22 zł za jedno palenie.

Dla porównania, koszt jednego palenia dla wosków konkurencji wynosi odpowiednio:
Goose Creek Candle - 1,33 - 2,00 zł (nawet 3-krotne palenie 1 kawałka, 6 kawałków wosku)
Yankee Candle - 1,25 - 1,87 zł (nawet 4-krotne palenie kawałka, przy podzieleniu tarty na dwie części)
Kringle Candle - 0,8 - 1,20 zł (3-krotne palenie kawałka, wosk składa się z 5-ciu części)
Mała świeca Polskie Świece - 1,30 zł (5-krotne palenie świecy po kilka godzin)

Pomimo, że zapach przypadł mi do gustu, ze względu na utrudnioną dostępność i wysoki koszt raczej nie skuszę się na kolejne zapachy.
-----------------------------------------------------------------------------------
Bardzo dziękuję dystrybutorowi marki PartyLite za możliwość przetestowania produktu. 
Opinia jest subiektywna, a fakt otrzymania produktów nieodpłatnie nie miał na nią wpływu.

 Pozdrawiam,

czwartek, 12 maja 2016

Recenzja - Bielenda słodka truskawka, balsam do ust

Już kiedyś Wam wspominałam, że balsamów i pomadek ochronnych do ust mam mnóstwo. W każdej kieszeni kurtki, w każdej torebce, kilka w domu, przynajmniej jedna na biurku w pracy... Moje usta często są przesuszone, dlatego pomadka ochronna to podstawa mojej pielęgnacji. Przeważnie wybieram klasyczne sztyfty, bo są najwygodniejsze i z doświadczenia wiem, że dają najlepszy efekt nawilżający. Czasem jednak skuszę się na inną formę. Tym razem chciałabym Wam przedstawić nawilżający balsam do ust, który dostałam na Blogerskim Dniu Kobiet.

Bielenda
Balsam do ust
Słodka truskawka


Skład:
Petrolatum - wazelina, emolient tłusty, tworzy warstwę okluzyjną, kondycjonuje (zmiękcza i wygładza skórę), substancja konsystencjotwórcza
Hydrogenated Polysobutene - emolient, kondycjoner, regulator lepkości
Aqua - woda, rozpuszczalnik
Butyrospermum Parkii Butter - masło shea, emolient tłusty, substancja okluzyjna, kondycjonuje, zmiękcza i wygładza skórę
Lanolin - substancją kondycjonująca, emolient, substancja filmotwórcza, emulgator W/O, stabilizator emulsji
Theobroma Cacao Seed Butter - masło kakaowe, emolient, substancja maskująca i ochronna, kondycjoner, naturalny filtr UV
Silica Dimethyl Silylate - emolient, stavilizator emulsji, regulator lepkościEuphorbia Cerifera Wax - emolient tłusty, kondycjoner, substancja konsystencjotwórcza, lepiszcze
Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone - emulgator, kondycjoner, substancja powierzchniowo czynna
Olea Europea Fruit Oil - substancja maskująca, składnik kompozycji zapachowej, kondycjoner
Tocopheryl Acetate - pochodna witaminy E, substancja o działaniu antyoksydacyjnym, hamuje procesy starzenia się skóry, wzmacnia barierę naskórkową, hamuje TEWL, zapobiega powstawaniu stanów zapalnych, wzmacnia ściany naczyń krwionośnych i poprawia ukrwaienie skóry
Palmitic Acid - emolient tłusty, kondycjoner, nadaje połysk, emulgator W/O
Sodium Saccharin - substancja smakowa, maskująca
Mica - pigmrnt mineralny, daje efekt rozświetlonej skóry
Propylene Glycol - hydrofilowa substancja nawilżająca, promotor przenikania, humekant, wspomaga działanie konserwujące
Phenoxyethanol - substancja konserwująca
Methylparaben - substancja konserwująca
Ethylparaben - substancja konserwująca
Parfum - kompozycja zapachowa
Hexyl Cinnamal - składnik kompozycji zapachowej
CI 15850, CI 16035 - barwniki
Źródło: Kosmopedia.org, CosIng 

Skład jest średni, na pierwszym miejscu wazelina, później w składzie masło shea, lanolina, masło kakaowe czy oliwa z oliwek. Niestety znajdziemy to też fenoksyetanol oraz dwa parabeny.

Cena regularna: ok. 7 zł (drogeria internetowa strefaurody.pl)
Pojemność: 10 g
Dostępność: drogerie internetowe i stacjonarne (np. Rossmann)

Balsam otrzymujemy w miękkiej, plastikowej tubce zapakowanej dodatkowo w kartonik. Graficznie czysto, prosto i schludnie, kolorystycznie dobrane do wersji zapachowe produktu (w przypadku truskawki jest to kolor czerwony). Aplikator w kształcie ściętego dziubka, ułatwia aplikację produktu na usta. Produkt ma dość gęstą, gładką konsystencję, która jednak w kontakcie z ciepłą skórą warg dobrze się aplikuje. Balsam ma soczyście czerwony kolor i przyjemny, słodki, truskawkowy zapach z wyczuwalnym aromatem cukru waniliowego. Wydajność oceniam na wysoką.


Obietnice producenta a rzeczywistość...
BALSAM do ust SŁODKA TRUSKAWKA skutecznie pielęgnuje i natłuszcza delikatny naskórek ust, likwidując uczucie spierzchnięcia, ściągnięcia i suchości.
 

Działanie
Zawartość odżywczej oliwy z oliwek oraz ochronnego masła karite dba o delikatny naskórek ust, zabezpiecza go przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi i skutecznie zatrzymuje wilgoć w naskórku.
 

Efekt
Usta odzyskują naturalną miękkość, gładkość, elastyczność, właściwe nawilżenie i zdrowy wygląd. Delikatny, apetycznie czerwony odcień oraz cudowny zapach świeżych owoców uczyni stosowanie przyjemnym, a TY ZAKOCHASZ SIĘ W NIM OD PIERWSZEJ APLIKACJI.



Jak już wspomniałam, aplikacja produktu jest prosta, a konsystencja zapobiega jego rozpuszczeniu gdy będziemy tubkę nosić np. w kieszeni. Produkt, choć sam w sobie jest dość mocno czerwony, nie jest kryjący, dzięki czemu na ustach pozostawia błyszczącą warstwę (efekt mokrych ust), bardzo delikatnie barwiąc je na czerwono i, w moim odczuciu, podbijając ich naturalny odcień.
Balsam nie jest klejący, po aplikacji pozostawia na ustach delikatny, ochronny film. Dobrze nawilża i zmiękcza skórę, co ciekawe efekt ten jest wyczuwalny nawet po tym, jak preparat zniknie już z ust. Trwałość to ok. 2 godziny bez jedzenia i picia (poczas posiłku znika natychmiast). Kolor nie wżera się w usta, schodzi równomiernie pozostawiając skórę ust miękką i nadal na jakiś czas nawilżoną. Wykończenie jest kremowe, z pięknym, mokrym połyskiem, jednak bez drobin, za co kolejny plus.

Generalnie jestem przeciwniczką takich produktów, bo przeważnie się kleją, mają mnóstwo drobin i kompletnie nie nawilżają skóry działając tylko tak długo, jak na nich pozostają. Tutaj jest zupełnie inaczej. Balsam ładnie nawilża skórę ust, pozostawia ją miękką, bardzo delikatnie barwi dając efekt mokrego wykończenia, jednocześnie nie klei się, nie ma błyszczących drobin, a efekt nawilżenia utrzymuje sie nawet po zniknięciu produktu. Jedyne do czego mogłabym sie przyczepić, to średni skład, ale za taką cenę i przyjemny, truskawkowy zapach, na pewno warto się skusić.


Czy kupię ponownie? 
TAK

Ocena ogólna:
-----------------------------------------------------------------------------------
Bardzo dziękuję producentowi marki Bielenda za możliwość przetestowania produktów.
Opinia jest subiektywna, a fakt otrzymania produktów nieodpłatnie nie miał na nią wpływu.

Pozdrawiam,

poniedziałek, 9 maja 2016

Recenzja - Cztery Pory Roku, skoncentrowane serum do rąk i paznokci, kuracja nawilżająca

Krem do rąk jest u mnie najczęściej używany zimą. Wtedy skóra dłoni jest w najgorszym stanie przez wiatr, mróz, śnieg czy deszcz, częste chodzenie bez rękawiczej. W tym roku na moim biurku w pracy królował krem Anida (RECENZJA), który niestety już się skończył i zanim kupię następny postanowiłam zużyć zapasy. Jednym z zapasowych kremów jest produkt, o którym napiszę dzisiaj.

Cztery Pory Roku
Skoncentrowane serum do rąk i paznokci
Kuracja nawilżająca


Skład:
Aqua - woda, rozpuszczalnik
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca skórę, humekant
Panthenol - prekursor prowitaminy B5, substancja nawilżająca, aktywna, o działaniu przeciwzapalnym i przyspieszającym procesy regeneracji naskórka, nadaje uczucie gładkości, humekant
Propylene Glycol - hydrofilowa substancja nawilżająca, promotor przenikania, humekant, wspomaga działanie konserwujące
Parfum - kompozycja zapachowa
Tocopheryl Acetate - pochodna witaminy E, substancja o działaniu antyoksydacyjnym, hamuje procesy starzenia się skóry, wzmacnia barierę naskórkową, hamuje TEWL, zapobiega powstawaniu stanów zapalnych, wzmacnia ściany naczyń krwionośnych i poprawia ukrwaienie skóry
Phenoxyethanol - substancja konserwująca
Carbomer - modyfikator reologii
Citrus Nobilis Fruit Extract - ekstrakt z mandarynki, substancja maskująca i kondycjonująca
Passiflora Edulis Fruit Extract - ekstrakt z owocu passiflory, substancja kondycjonująca
Citrus Limon Fruit Extract - ekstrakt z cytryny, substancja maskująca i kondycjonująca
Sodium Hydroxide - regulator pH
Ethylhexylglycerin - substancja kondycjonująca
Alcohol denat. - nośnik substancji aktywnych, rozpuszczalnik, substancja konserwująca, działa tonizująco, oczyszczająco, odświeżająco i odtłuszczająco
Sodium Bisulfite - antyoksydant, substancja konserwująca
Potassium Sorbate - substancja konserwująca
Dosidium EDTA - sekwestrant, wspomaga działanie substancji konserwujących
CI 16255, CI 15510, CI 19140 - barwniki 
Źródło: Kosmopedia.org, CosIng 

Skład może nie najdłuższy, ale dość średni. Na drugim miejscu gliceryna, potem pantenol i glikol propylenowy, później kompozycja zapachowa, dopiero za nią witamina E i wyciągi roślinne. W składzie niestety widzimy również alkohol.

Cena regularna: ok. 12 zł (w sklepie producenta)
Pojemność: 50 ml
Dostępność: drogerie internetowe i stacjonarne (np. Rossmann)

Serum znalazło się w jednym z kosmetycznych pudełek, niestety zupełnie nia pamiętam w którym.
Zapakowane jest w plastikową, smukłą tubkę z pompką. Jest to zazwyczaj wygodne rozwiązanie, jednak nie w tym przypadku, ale o tym później. Serum ma lekką konsystencję o delikatnym, różowym zabarwieniu i intensywnym, niestety chemicznym zapachu. Wydajnośś oceniam jako przeciętną.


Obietnice producenta a rzeczywistość...
Serum dzięki wysokiej koncentracji składników aktywnych (niby w którym miejscu?) zapewnia nawilżenie nawet bardzo suchej skóry już po 1. użyciu. Mhm, jasne...

Rezultaty potwierdzone badaniami (niestety nie ma informacji na jakiej grupie zostały owe badania przeprowadzone):
- natychmiast skóra jest bardziej miękka zdaniem 100% kobiet
- poziom nawilżenia już po 1. godzinie wzrasta nawet o 130% (???)
- pozom wygładzenia skóry juz po 1. godzinie wzrasta nwet o 50%

0% PEG-ów, parabenów, alergenów (z tym nie mogę się zgodzić, wiadomo bowiem, że na niektórych uczulająco i podrażniająco działa fenoksyetanol).
Produkt przebadany dermatologicznie.



Jakiś czas temu miałam okazję wypróbować inny rodzaj serum tej marki i byłam bardzo zadowolona z efektu. Faktycznie, już po pierwszym użyciu, skóra była gładka, miękka i dobrze nawilżona, miałam więc nadzieję, że każdy rodzaj serum będzie działał podobnie. Niestety, bardzo się rozczarowałam.
Po pierwsze, opakowanie. Lubię tuby z pompką, bo jest to bardzo higieniczne rozwiązanie. Tutaj niestety pompka nie ma żadnej rurki, więc tubę należy trzymać pompką w dół, co z kolei utrudnia wydobycie produktu z opakowania.
Po drugie, serum ma bardzo intensywny i dość chemiczny zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Mnie osobiście bardzo ten zapach przeszkadza, jest jak sfermentowane owoce.
Po trzecie, serum po aplikacji pozostawia na skórze lepki film. Po pewnym czasie wchłania się całkowicie i film ten znika, ale trwa to dłuższą chwilę, co jest denerwujące i daje wrażenie lepkich, nieumytych dłoni. A nawet po kompletnym wchłonięciu, skóra nadal jest jakby niedomyta.
Po czwarte, i chyba najważniejsze, serum w ogóle nie nawilża skóry. Owszem, po samej aplikacji i wchłonięciu skóra  jest jakby nawilżona i gładka, jednak efekt ten szybko mija pozostawiając dłonie jakby nietknięte kosmetykiem. A w końcu nie po to używam kremu, aby musieć go aplikować co godzinę. Myślę, że może to być spowodowane alkoholem w składzie.
No i na końcu, skład. Nie wiem, co producent ma na myśli pisząc o wysokiej koncentracji składników aktywnych, gdyż niemal wszystkie dobroczynne składniki znajdują sie już za kompozycją zapachową, co oznacza, że jest ich jak na lekarstwo. Nie rozumiem też tego alkoholu. Dla mnie jest on zbędny, niepotrzebny i, moim zdaniem, to on sprawia, że krem... przepraszam, serum, kompletnie nie nawilża skóry.

Podsumowując, serum bardzo mnie rozczarowało, od opakowania począwszy, poprzez skład i zapach a na działaniu (a raczej jego braku) skończywszy. Z całą pewnościa do niego nie powrócę, ale chętnie wypróbuję inne wersje bo wiem, że przynajmniej jedna z nich jest warta uwagi. Tę wersję szczerze odradzam.

Czy kupię ponownie? 
NIE 
Ocena ogólna: 
Pozdrawiam,

środa, 4 maja 2016

Pięciu wspaniałych, czyli ulubieńcy miesiąca - Kwiecień 2016



Kwiecień dobiegł końca, więc zapraszam Was dzisiaj na ulubione i najczęściej używane kosmetyki w minionym miesiącu.


Bielenda,Expert Czystej Skóry, kojący płyn micelarny
To już drugi miesiąc z tym płynem wśród ulubieńców. Nadal świetnie się sprawdza, pięknie zmywa makijaż, nie podrażnia skóry, ani oczu, nie pieni się, jest wydajny. Z całą pewnościa będę do niego powracać, a pełną recenzję przeczytacie TUTAJ.


Mariza Idaliq, półmatowy cień do powiek mono
Cień trafił do mnie na Blogerskim Dniu Kobiet w Katowicach. Miałyśmy do wyboru cień lub błyszczyk, a ponieważ błyszczyków właściwie nie używam wybór padł na cień w przepięknym, granatowym odcieniu. Od początku brałam go z myślą o robieniu kresek na powiece i w tym zadaniu sprawdza się znakomicie. Kolor jest mocno napigmentowany, wystarczy odrobina na skośnym pędzelki Zoeva, by na skórze pozostawał wyraźny kolor. Trochę się osypuje, jednak podczas usuwania resztek z policzków pędzlem kabuki (BarryM) nie pozostawia śladów czy smug. Piękny, ciemny, głęboki, granatowy, matowy odcień (choć z widocznymi drobinami) przepięknie wygląda na powiece, a kreska jest wyraźna.
Bez bazy niestety blaknie w ciągu dnia, z wewnętrznych kącików oka wręcz znika całkowicie, za to na bazie utrzymuje się w niezmienionej formie aż do wieczornego demakijażu. Choć widać w opakowaniu, że cień ma drobiny brokatu, na powiece są one niewidoczne (być może byłyby bardziej widoczne przy pokryciu kolorem całej powieki). Z cienia jestem bardzo zadowolona, choć marka nie należy do moich ulubionych.


Skin79, Super+ Beblesh Balm, BB krem
Krem kupiłam w jednym z box'ów Charlize Mystery. Właściwie kupiłam pudełko Inpired by... wyłącznie dla tego kremu. Koszt pudełka wynosił 99 pln, a więc dokładnie tyle ile kosztuje sam krem BB. Zaczęłam go używać kilka tygodni temu i jestem bardzo zadowolona. Kolor jest znacznie mniej ziemisty niż w przypadku wersji różowej, ładnie stapia się z cerą, wyrównuje jej koloryt, ma całkiem ładne krycie. Nie przesusza skóry i wygląda na niej na prawdę ładnie, ukrywając zaczerwienienia i niedoskonałości. Kolor idealnie dopasowuje się do mojej cery. Wymaga aplikacji gąbką (jajkiem) do podkładu, w przeciwnym razie może smużyć i powodować efekt maski. Do tego ma przepiękne i higieniczne opakowanie, które elegancko wygląda na toaletce czy półeczce w łazience, jedyną jego wadą jest kompletny brak kontroli nad poziomem zużycia.
Jestem z niego zadowolona i w kwietniu najczęściej gościł na mojej skórze, nie wiem jednak czy kupię kolejne opakowanie. 


Beauty Blender, gąbka do podkładu
Po wypróbowaniu wielu tańszych jajek, przyszła pora na oryginał. Ostatnie jajo jakie używałam było marki Blend it! i spisywało się doskonale (KLIK). Miękkie, elastyczne, pięknie aplikowało podkład, ale miałam już w zapasach jajo BB, więc gdy tamto zakończyło swój żywot postanowiłam wypróbować legendarne jajo Beauty Blender.
Gąbka po namoczeniu wodą staje się cudownie elastyczna i miękka, a aplikacją nią podkładu to czysta przyjemność. Pozwala budować krycie dając bardzo naturalny efekt bez maski czy tapety na skórze, nawet przy mocno kryjących i ciężkich podkładach. Nadaje się zarówno do aplikacji podkładu jak i korektora pod oczy. Niestety dość trudno się domywa i wymaga sporo czasu, aby usunąć z niej cały podkład, jednak pozwala się domyć nawet gdy nie zrobimy tego od razu po aplikacji podkładu. Na początku też puszczała sporo koloru, teraz już tego nie robi. Wadą jest również wysoka cena i fakt, że długo schnie, przez co nie bardzo nadaje się na wyjazdy. Za to wygląda na to, że jej trwałość będzie znacznie lepsza niż innych gąbek tego typu. Po niemal dwóch miesiącach regularnego stosowania nie widać na niej absolutnie żadnych śladów zużycia. Choć miesiąc temu nie widziałam specjalnej różnicy między Beauty Blender a dużo tańszym Blend it!, po kolejnym miesiącu używania oryginału stwierdzam, że być może przerzucę się właśnie na oryginał, zamiast kupować tańsze zamienniki o znacznie krótszej trwałości.


Kryolan Professional, Transparent puder TL2, puder sypki
Po zużyciu legendarnego Ben Nye, pudru rewelacyjnej jakości, o wysokiej cenie, ale i genialnej wydajności postanowiłam wypróbować kolejną legendę tym razem polskich makijażystek czyli Kryolan. Jak się zapewne domyślacie, puder spełnia moje oczekiwania skoro znalazł się w ulubieńcach :)
Mój kolor TL2 jest pudrem transparentym w żółtej tonacji. Na skórze nie pozostawia koloru, dobrze matuje na cały dzień, jednak gdy zaaplikujemy go za dużo, może pozostawiać pudrowy efekt. Daje bardzo naturalne, satynowe wykończenie i dobrze się nosi, w ciągu dnia nie zmienia koloru, nie ściera się, nie znika, dobrze współgra z podkładami, kremami BB i tonującymi czy korektorami, nie ciastkuje.
Zastrzeżenia mam do opakowania, które wykonane z dość marnego plastiku nie sprawia wrażenia solidnego, dość szybko pęka, a na początku sprawia spore problemy z wysypaniem odpowiedniej ilości produktu na wieczko (później jest znacznie lepiej). Ponadto, niestety, ścierają się napisy, a nie noszę go ani w kosmetyczce, ani w torebce, puder leży cały czas na toaletce w domu. Puder, choć drogi, jest szalenie wydajny i jestem bardzo zadowolona z tego zakupu, bo jest wart swojej ceny, pomimo dziadowskiego opakowania.


W tym miesiącu to by było na tyle. A jak u Was z ulubieńcami?

Pozdrawiam,