Listy do M. Źródło: filmweb.pl |
Bohaterowie są różni, na pozór zupełnie ze sobą niezwiązani, z czasem jednak ich losy się przeplatają, łączą, wiążą ze sobą.
Mamy samotnego ojca, radiowca, któremu wredna szefowa kazała pracować w wigilijną noc. Wytwornego męża wracającego samotnie z podróży, aby spędzić wieczór z żoną, na którego drodze niespodziewanie pojawia się samotna, ale jakże radosna mała dziewczynka. Samotną dziewczynę, która najchętniej odwołałaby święta, bo jej marzenia i tak się nie spełniają. Męża i ojca rodziny, który tak bardzo zatracił się w pracy, że równie dobrze tej rodziny mógłby nie mieć. Niewierną żonę, znudzoną swoim małżeństwem i życiem obok męża, a nie z mężem. Bawidamka, który nie potrafi się ustatkować, stale przeskakuje z kwiatka na kwiatek, ale w końcu jego życie odmieni zupełnie obcy chłopiec, który pojawia się w jego życiu przypadkiem. W końcu samotnego na pozór właściciela firmy, którego rodzice ciągle próbują przekonać, że powinien się ustatkować, założyć rodzinę i wydorośleć oraz dziewczynę w ciąży, która najpewniej będzie zmuszona sama wychować swoje nienarodzone jeszcze dziecko.
Całość jest lekka, ogląda się bardzo przyjemnie, choć film jest przewidywalny aż do bólu.
Lubię takie lekkie, pogodne historie ze szczęśliwym zakończeniem. Oglądając jednak "Listy do M." nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już to widziałam. Nie te same postacie i nie ten sam scenariusz, ale schemat jest jakby znajomy.
Znacie film "To właśnie miłość"? Świetna obsada, a sam film wycisnął z moich oczu morze (no, może jezioro) łez. No i właśnie to jest to. "Listy do M." to kalka z "To właśnie miłość". Nawet okładka jest tak zbliżona do oryginału, że możnaby się pomylić.
To właśnie miłość Źródło: filmweb.pl |
Warto jednak film obejrzeć, bo jest to przyjemna, lekka, świąteczna historia dodająca otuchy i przywracająca odrobinę wiary w miłość.
Oglądałam Listy do M jeszcze w zeszłym roku i nie byłam w stanie obejrzeć do końca. Był to dla mnie film tak nudny, że wprost nie nadający się do oglądania. Z kolei to właśnie miłość obejrzałam z wielkim zaangażowaniem i wczuciem się w akcję właśnie w wigilię i w tym roku chyba zrobię to samo :)
OdpowiedzUsuńlubię go i to jak fajnie wprowadza w świeta :)
OdpowiedzUsuńnie oglądałam go.
OdpowiedzUsuńOglądałam rok temu :) fajny :0
OdpowiedzUsuńwidziałam i nawet mi się podobał :) ale do "Love Actually" mu daleko :)
OdpowiedzUsuńw sam raz na przedświąteczną nudę :) :D
OdpowiedzUsuńMusze go kiedys oglądnąć ;)
OdpowiedzUsuńW zeszłym roku widziałam i nie będę ukrywać,że mi się podobał,może i fabuła mało ambitna to i tak godny uwagi, pozdr:)!
OdpowiedzUsuńOglądałam go w zeszłym roku, podobał mi się, ale drugi raz już go raczej nie zobaczę. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA mi ten film się bardzo podoba:)
OdpowiedzUsuńja go nie oglądałam, ale i tak zamierzam to zrobic, żeby mieć własne zdanie, a nóż mi się akurat spodoba :)
OdpowiedzUsuńOglądała, lubię, choć to gorsza wersja Love Actually :)
OdpowiedzUsuńRównież zauważyłam podobieństwo tych dwóch filmów. Ale nasz polski odpowiednik niestety nie przebił pierwowzoru :)
OdpowiedzUsuńKOCHAM TEN FILM! i, faktycznie, pomysł zerżnięty z "Love Actually", jednak historie są diametralnie różne! w "Listach do M." mamy takie typowo rodzinne i swojskie "klimaty", moim zdaniem pobiliśmy Amerykanów bezapelacyjnie :)
OdpowiedzUsuńrównież oglądałam ten film w zeszłym roku. lekki, przyjemny no i jako tako świąteczny;)
OdpowiedzUsuńNie widziałam tego filmu. Myszę poszukać:)
OdpowiedzUsuń