piątek, 10 sierpnia 2012

Niekosmetycznie - piękne Włochy, choć nie do końca tak miało być...

Dzisiaj przychodzę do Was z postem o moich wakacjach, mojej podróży poślubnej. która miała być niezapomniana i wyjątkowa, a niestety ze względów zupełnie od nas niezależnych była po prostu zwykłymi wakacjami.

Miał być tydzień na żaglach, wybrzeżem Morza Śródziemnego od włoskiej Genovy (czy też Genui jak mówią po polsku, zupełnie nie wiem dlaczego) poprzez Monako, Saint-Tropez, Niceę i Cannes aż po francuską Marsylię. Miało być cudownie, wspaniale, niezapomnianie.
Przez awarię jachtu skończyło się na tygodniu we włoskiej Marinie w Genovie.
Trochę żal straconych widoków i przygód, jednak wyjazd na szczęście nie okazał się całkowitą klapą.

Genova to olbrzymia portowa miejscowość na północnym wybrzeżu Włoch. Aby się tam dostać, jechaliśmy prawie 2 godziny pociągiem z Mediolanu (koszt: 35 Euro na dwie osoby, druga klasa z rezerwacją miejsc). Pociąg wygląda dokładnie jak nasz rodzimy z tą różnicą, że II klasa wygląda jak nasza I (jest 6 foteli) oraz jest niezbędna w tym klimacie klimatyzacja, która cicho sobie pomrukuje wypełniając przedział wspaniałym, chłodnym powietrzem.
Po dotarciu na dworzec i przejściu ok. 500 metrów znajdujemy się na głównej ulicy Genovy.
Generalnie nic specjalnego, szeroka ulica, wzdłuż niej po jednej stronie budynki, po drugiej - nabrzeże portowe.

Poruszanie się po mieście.
Genova ma 36 km linii brzegowej i ponad 600 000 mieszkańców, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać.
Poza głównymi ulicami, przeznaczonymi dla ruchu samochodowego, ścisłe centrum Genovy to prawdziwa sieć wąziutkich uliczek między budynkami, czasami nie przekraczającymi 1,5 metra szerokości, i maleńkich placyków, które przypominają raczej nasze podwórka między domami starego budownictwa. A każda uliczka i każdy placyk ma swoją nazwę, często niezaznaczoną na planie miasta. Bez GPS'a lepiej nie ruszać w poszukiwaniu czegokolwiek co nie leży przy którejś z głównych, szerokich ulic.
Niestety ścisłe centrum poprzez tę gęstość zabudowy nie jest ani piękne, ani szczególnie zachęcające, ulice są ciemne i ponure. Uliczki są na prawdę wąskie, często zaniedbane i delikatnie mówiąc nie pachną świeżością. Nie czuje się jednak tak nam znanego i wszechobecnego na naszych ciemnych uliczkach zagrożenia, jest na prawdę bezpiecznie. Budynki są tak gęsto postawione, że znane nam z wielkich osiedli zaglądanie sąsiadowi w okno tutaj nabiera całkiem nowego znaczenia.
Bergamo jest dużo bardziej przyjazne pod względem poszukiwania punktów nas interesujących, ulice nowego miasta są szerokie i znacznie bliższe naszym polskim sercom.
Na stare miasto leżące 200 metrów wyżej najłatwiej dostać się niedrogą, szybką kolejką (w stylu naszej polskiej na zakopiańską Gubałówkę). Podróż jest szybka, a kolejka jeździ bardzo często.

Pogoda.
Przez cały tydzień pobytu, mieliśmy tylko jeden pochmurny dzień, przy czym tego dnia słońce schlastało nas bardziej niż przez cały tydzień bezchmurnego nieba. Kilka razy zbierało się nad górami na deszcz, ale nic z tych chmur nie wyniknęło. Niestety temperatury są ciężkie do przetrwania, w ciągu dnia temperatura rzadko spadała poniżej 38 stopni, bardzo wcześnie robiło się gorąco i upał trwał cały dzień, chłodniej zaczynało się robić dopiero ok. 21.00-22.00, rano natomiast rześko było o 6.00 by o 7.00 powietrze nabrało już gorąca i wilgotności.
O ile w Genovie temperatury były do zniesienia dzięki stałemu wiaterkowi wiejącemu od strony pobliskiego morza, o tyle w Bergamo było znacznie goręcej i duszniej. Ale wbrew pozorom, da się wytrzymać.

Co warto zobaczyć.
W Genovie jest trochę ciekawych obiektów do zwiedzania, choć na pewno nie na tydzień pobytu. Maksymalnie na 4 dni żółwim tempem.
Na pewno godne polecenia są obiekty w ścisłym centrum jak Aquarium (czyli oceanarium, przepiękne, olbrzymie, z bardzo bogatą florą morską, cena: 19 Euro), muzeum morskie (szczególnie 3. piętro dotyczące emigracji włoskiej do USA, a także oryginalna włoska łódź podwodna z o ile się nie mylę 1976 roku, którą również można zwiedzić, cena: 17 Euro).

Genova, Muzeum Morskie

Genova, Muzeum Morskie

Genova, Muzeum Morskie

Genova, Muzeum Morskie, Łódź Podwodna


Genova, Muzeum Morskie, Łódź Podwodna

Genova, Aquarium, Lew Morski

Genova, Aquarium

Genova, Aquarium, Rekinki

Genova, Aquarium, pingwiny - moi osobiści ulubieńcy :)
A jak pozowali... Od razu mi się przypomina Madagaskar
i "suszymy ząbki panowie" :)

Genova, Aquarium, płaszczka

Genova, Aquarium, piranie

Genova, Aquarium

W pobliżu znajduje się również replika okrętu pirackiego, zbudowana specjalnie na potrzeby firmu Romana Polańskiego "Piraci". My nie wchodziliśmy na statek, oglądanie kosztowało 5 Euro.

Genova, statek piracki z filmu "Piraci" Romana Polańskiego

Godna polecenia jest przejażdżka po mieście 'pociągiem' turystycznym, tzw. Genova City Tour (przejażdżka trwa ok. 45 minut, koszt to 7 Euro, ale można w pigułce zobaczyć najważniejsze punkty turystyczne miasta, które potem swobodnie można odwiedzić również pieszo).

Genova, Bazylika, niestety nazwy nie pamiętam :(

Genova, Fontanna na Piazza de Ferrari


Bardzo interesujące są budowle sakralne - kościoły, których w Genovie nie brakuje. Wejście jest bezpłatne, trzeba jednak mocno się rozglądać, bo poza trzema głównymi kościołami (m.in. przepięknym Catedrale di San Lorenzo) kościół można po prostu przeoczyć. W Polsce kościoły mają najczęściej dookoła dość obszerny plac, nawet gdy jest to budynek w centrum miasta otoczony jest placem i najczęściej ogrodzony. W Genovie kościoły stoją w bardzo bliskim sąsiedztwie budynków mieszkalnych, niekoniecznie bardzo się wyróżniając, jeśli zatem nie patrzymy na kościół od przodu, gdzie najczęściej są szerokie schody, możemy przejść obok budynku nawet go nie zauważając. A kościoły są piękne i warte oglądnięcia.
Warto też wstąpić na Piazza de Ferrari i zrobić zdjęcie przy jego pięknej fontannie.
Od Katedry Saint Lorenza prosto w górę możemy przejść do przepięknej bramy Porta Soprana, a następnie schodkami w dół do domu Kolumba, który za opłatą (zdaje się 7 Euro) możemy obejrzeć również w środku.

Genova, Porta Soprana

Genova, Dom Kolumba

Godne polecenia są również liczne pałace umieszczone wzdłuż jednej z ulic, niestety część z nich jest zamieszkała lub znajdują się w nich różnego typu instytucje, przez co możliwe jest obejrzenie tylko dziedzińca. My niestety trafiliśmy na lokalną siestę i niemal wszystkie były pozamykane :(.
Przy okazji zwiedzania tych okolic zachęcam do wstąpienia na najwspanialsze pistacjowe lody świata w lodziarni Grom, mieszczącej się po prawej stronie powyżej Katedry San Lorenzo.
Poza ścisłym centrum warte uwagi jest wjechanie kolejką w góry i zwiedzenie tamtejszego, typowo turystycznego już miasteczka (niestety my dowiedzieliśmy się o tym trochę za późno), a także obejrzenie wspaniałego ogrodu botanicznego, muzeum archeologicznego i spaceru po olbrzymim parku w sąsiedztwie, w którego centrum znajdziecie jeziorko z pływającymi bardzo przyjaznymi kaczkami, łabędziem i żółwiami wodnymi (koniecznie weźcie coś dla nich na przekąskę).

Genova, ogród botaniczny

Genova, ogród botaniczny
Obok drzewa kakaowca nie mogłam przejść obojętnie ;)

Genova, ogród botaniczny, rosiczka

Genova, ogród botaniczny, drzewko mandarynkowe
Fajne było to, że na winogronie rosły winogrona,
na drzewku cytrynowym - cytryny a na mandarynkowym
- mandarynki.


Genova, muzeum archeologiczne

W Bergamo obowiązkowo trzeba wjechać na stare miasto, które zapiera dech w piersiach.
Tam również znajdziemy wąskie uliczki, jednak znacznie szersze, czystsze i bardziej zadbane niż w Genovie. Uliczki są w większości wyłożone kamieniami różnej wielkości, mają też wąziutkie chodniki.
Tutaj na pewno również warto obejrzeć kościoły, wieżę na którą można wjechać windą, połączone z nią muzeum. Warte uwagi jest także muzeum historii naturalnej, gdzie możemy nawet dotknąć i porównać choćby rodzaje skóry różnych gatunków zwierząt, a także muzeum archeologii. Wstęp do obydwu był bezpłatny.

Bergamo, widok z góry na Stare Miasto

Bergamo, Stare miasto

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej
Mamutki :)

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej
Misiek :)
 

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej
To ci dopiero muszelka :)
Na zdjęciu tego nie widać, ale muszla miała ok. 80 cm wysokości

Bergamo, widok na stare miasto z dołu

Wspaniałe we włoskich muzeach jest to, że są one doskonale zintegrowane z odwiedzającymi. Można dotknąć, samemu coś przeżyć, poczuć się jak część tamtejszych zbiorów i wystaw. Coś fantastycznego.

Plaża i morze.
W Genovie plaża niestety jest żwirowo-kamienista, a morze nie tak błękitne i ciepłe jak to sobie wyobrażałam. Żwir jest ciemny i dość nieprzyjemny w kontakcie z bosą stopą, pod ręcznikiem jednak jest zupełnie niewyczuwalny. W wodzie również mamy taki drobny żwirek i kamyczki, dlatego wejście do wody bosą stopą jest nie lada wyzwaniem. Woda ma kolor zielony, podobny do naszego Bałtyku, jest jednak trochę bardziej przejrzysta i nieco cieplejsza, choć po wejściu do niej z nagrzanej słońcem do 40 stopni plaży może być szokiem termicznym. Generalnie plaża mnie bardzo rozczarowała, nie jest miejscem dla kochających złoty piasek i błękitne fale.

Ludzie, obyczaje i zwyczaje.
Hiszpanie mają swoją siestę, a włosi swoją mangiarę. Jest to czas w ciągu dnia, pomiędzy godziną 12.00 a 19.00 (różnie w różnych miejscach) gdy spora większość placówek usługowych zostaje zamknięta. Dotyczy to sklepów i restauracji, ale również kościołów czy muzeów. Trzeba uzbroić się z cierpliwość, trwa najczęściej ok. 2,5-3 godzin, przy czym jak już wspomniałam w różnych miejscach w różnych porach. Może się zdarzyć, że w jednym kościele jest od 13.00 do 15.30, a w innym od 14.00 do 16.30.
Włosi są niezwykle życzliwi i uprzejmi, nie wymagają znajomości ich języka od turystów, choć warto zapoznać się z podstawowymi chociaż zwrotami jak: buon giorno, buona sera, grazie, prego czy ciao.
W większości miejsc nie ma problemu w porozumiewaniu się po angielsku, zna go również sporo włochów, zwłaszcza wśród osób młodszych. Włosi (przynajmniej w tym regionie) nie są również tak dumni jak np. Francuzi, nie obrażają się gdy nie znamy ich języka, chętnie tłumaczą jak gdzieś dojść, pokazują na migi i jest im autentycznie przykro, że nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć a oni nie mogą nam pomóc. Są narodem uśmiechniętym, serdecznym i gościnnym.
W Genovie jest natomiast strasznie dużo czarnoskórych. Co druga spotkana osoba ma czarny odcień skóry, zajmują się głównie sprzedażą podrabianych torebek i portfeli światowych marek (torebkę Gucci czy Louis Vuitton można kupić u nich już za 20 Euro), i co zabawne specjalizują się w sprzedawanych produktach. Nie widziałam ani jednej osoby, która sprzedawałaby zarówno portfele jak i torebki czy okulary. Jak jeden sprzedaje torebki, to następny, 3 metry dalej sprzedaje okulary a kolejny portfele. Są nachalni, choć uprzejmi i uśmiechnięci. Uważajcie też na kenijczyków, którzy próbują Wam wcisnąć zupełnie 'free' figurki zwierząt (żółwia i słonia) oraz sznurkowe bransoletki, po czym domagają się 'dobrowolnej dotacji' minimum 10 Euro (takie 'co łaska, ale nie mniej niż...'). Ci są strasznie nachalni i upierdliwi, choć wszystko w sympatycznej atmosferze. Gdy już w końcu się od nich uwolnicie żegnają Was z uśmiechem, nawet jeśli udało Wam się nic u nich nie zostawić.
W Bergamo czarnoskórych można policzyć na palcach jednej ręki, brakuje też ulicznych kramików i sprzedawców, na starym mieście są za to liczne sklepiki z pamiątkami wszelkiej maści.

Jedzenie.
W Genovie jedliśmy najwspanialsze lody świata, nie z automatu (nie mam pojęcia skąd nasze lody tego typu nazywają się włoskimi) i nie gałkowane. Lody przechowywane są jak nasze lody sprzedawane na gałki, ale do wafelków nakłada się je specjalnymi szpatułkami. Poza tym nie mają tam pojęcia 'gałek'. Lody kupuje się na wielkości wafla (wiem, że to śmieszne, ale nie zauważyłam różnicy w ilości lodów na waflu małym i średnim), przy czym do małego można zamówić maksymalnie 2 smaki, do średniego - 3, a do dużego - 4. Koszt małej porcji w lodziarni Grom w centrum to 1,70 Euro, średniej - 2,20. Ale ten smak wart byłby każdych pieniędzy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że za maleńką w tej chwili kuleczkę u Grycana w Polsce płacimy 2,50 pln! Zdzierstwo w biały dzień.
O tych lodach mogłabym się rozpisywać godzinami, bo na prawdę nic co jadłam kiedykolwiek w Polsce nawet się do nich nie umywało.
W Genovie, na Marinie jedliśmy natomiast najwspanialsze, proste spaghetti w życiu - spaghetti z sosem pomidorowym, bazylią i odrobiną startego parmezanu. Palce lizać. Wielka porcja makaronu kosztowała 8 Euro. Co ciekawe, we włoskich restauracjach trudno znaleźć małą wodę mineralną (małą w naszym odczuciu). U nich wodę podaje się w butelce 0,75 l w cenie ok. 3 Euro. Większość napojów natomiast podają w puszkach o pojemności 330 ml.
Jadłam też całkiem niezłe ryby i owoce morza (konkretnie krewetki), w Bergamo natomiast, na starym mieście, jedliśmy najwspanialszą w naszym życiu Lasagnę Bolognese.
Rozczarowaliśmy się srogo pizzą, która nawet nie umywa się do naszego chorzowskiego Rafaello :)

Komunikacja miejska.
W Genovie komunikacja rozwiązana jest wprost wzorowo, wszędzie bez najmniejszego problemu można się dostać autobusem, kolejką podmiejską, mają też krótką linię metra.
Bilet autobusowy na 100 minut kosztuje 1,50 Euro, z możliwością dowolnej ilości przesiadek, przy czym spokojnie wystarczy aby przejechać całe miasto.
Autobusy są bardzo podobne do naszych (mam na myśli nowe oczywiście), wsiada się przednimi lub tylnymi drzwiami, środkowe służą do wysiadania. W autobusach przeważnie chodzi klimatyzacja, są również wyposażone w podświetlane tabliczki na których na bieżąco wyświetla się nazwa kolejnego przystanku.
Warto na nadjeżdżający autobus machnąć ręką, a przed wysiadaniem wcisnąć guzik 'na żądanie' nawet jeśli przystanek takowym nie jest, bo można się mocno zdziwić.
Bilety na metro to te same co na autobus, kasuje się je tylko z drugiej strony.
Tablice elektroniczne są również na wielu przystankach. Możemy się z nich dowiedzieć o utrudnieniach na trasach poszczególnych linii autobusu a także za ile minut dany autobus przyjedzie.
Jedynie autobusy jeżdżące dość rzadko (w naszym przypadku był to busik na marinę, który kursował co 40 minut) mają wypisane konkretne godziny. Pozostałe linie wypisane mają godzinowo 3 pierwsze kursy, o następnych jest tylko informacja co ile minut jeździ. A autobusy jeżdżą tam na prawdę bardzo często, średnio co 3-11 minut.
W Bergamo komunikacja również jest świetna, choć rozkłady jazdy są trudne do rozszyfrowania, bo autobusów o tym samym numerze jest kilka i trzeba się mocno wczytywać w to, co na rozkładzie aby dojechać tam gdzie chcemy. Bilet na 3 strefy i 75 minut jazdy kosztuje 2 Euro.

Koszty życia.
Nie wiem ile kosztuje wynajęcie mieszkania czy opłacenie rachunków, trudno mi też ocenić ile kosztowałoby wyżywienie przy zakupie np. mięsa, jeśli jednak chodzi o koszt innych artykułów spożywczych muszę przyznać, że koszty są niższe niż w Polsce (przy przeliczeniu 1:1 czyli 1 Euro = 1 zł). Skąd to przeliczenie? Przy założeniu, że średnie włoskie zarobki to ok. 1400 Euro na rękę, koszt zakupów spożywczych w tamtejszych supermarketach wychodzi bardzo atrakcyjnie w porównaniu z cenami polskimi.
Moje założenie jednak może być błędne, byłam tam tydzień na wakacjach i nie jestem w stanie ocenić ile na prawdę kosztuje włoskie życie.

Kilka dobrych rad.
Jadąc do Włoch na pewno zaopatrzcie się w kremy z mocnym filtrem, czapkę lub kapelusz na głowę, okulary przeciwsłoneczne. Poza tym bardzo przydatny jest GPS i słowniczek polsko-włoski.
W większości miejsc przyjmują płatności kartą, w hotelach niestety musi to być klasyczna karta kredytowa (wypukła). W miastach jest mnóstwo banków i bankomatów, nie ma problemu z aptekami, jest sporo sklepów spożywczych, mnóstwo restauracji. W zasadzie wszędzie można się dostać komunikacją miejską, nie trzeba płacić kroci za taksówki.
Bilety na autobus kupujemy nie w tradycyjnych kioskach (choć takich też kilka widziałam), ale w tzw. Tabachi, czyli sklepach z papierosami.
Choć można swobodnie w większości miejsc porozumieć się w języku angielskim, warto przyswoić sobie choć podstawowe zwroty grzecznościowe.
Jeśli chcecie dojechać w konkretne miejsce, warto zawczasu w internecie sprawdzić trasę, dogodne połączenia, miejsca ewentualnych przesiadek.
I w sumie to tyle.

Alpy, widok z samolotu


Pobyt we Włoszech był dość udany, choć daleki od zaplanowanych wojaży. Wakacje jednak nie były całkiem stracone, a na przyszłość mamy nauczkę aby uważniej dobierać ewentualnych kontrahentów.

Pozdrawiam Was serdecznie mając nadzieję, że nie zanudziliście się na śmierć.
A jak Wasze wakacje?

8 komentarzy:

  1. Ojej, a jak to sie stalo, ze "jacht sie popsul" i wyladowaliscie na stacjonarnych wczasach? Oddali Wam pieniazki czy zaproponowali to w zamian? Szkoda, ze trafilo na Wasza podroz poslubna.
    A tak bardziej optymistycznie to lubie Twoje niekosmetyczne notki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jacht miał awarię silnika, której niestety nie udało się usunąć na tyle szybko abyśmy mogli wypłynąć. Gdy przyjechaliśmy w sobotę na marinę był już uszkodzony, a naprawili go dopiero popołudniu w piątek tydzień później. Na szczęście odzyskaliśmy wszystkie koszty (z wyjątkiem tego, co wydaliśmy na przyjemności), więc były to najtańsze wakacje na jakich kiedykolwiek byłam :) W sumie nie żałuję, bo było dość fajnie, szkoda tylko trochę tego żeglowania.

      Usuń
  2. Jak pięknie! ;) Ach zazdroszczę Ci tej wyprawy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Żyłam we włoszech prawie 3 lata i tym postem przypomniałaś mi pewne fakty, które niestety tak szybko uciekaj,a z mojej pamięci.
    Masz rację z tymi zarobkami i kosztami utrzymania...niestety Włosi mając liry byli bogatsi, ale ja uważam że to ich brak zaradności spowodował kryzys...dodatkowo ciężko jest spaść ze statusu bogatego kraju...oj pisać by można było wiele...

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi z Duo fibre prawie nic nie leci ;) sama mam pędzle Hakuro, uważam, że są super, ale mają nudne kształty.. a Maestro jakoś mnie nie kuszą... nie są super tanie i w ogóle jakoś ta ich strona mnie strasznie odstrasza :P

    OdpowiedzUsuń