Sobota. Dzień wolny od pracy, za to dla mnie dzień w szkole.
Przedostatni szkolny weekend, potem tylko egzamin państwowy i... nie
wiem co dalej, to się jeszcze okaże :)
Z okazji soboty zapraszam Was na przedostatni post z cyklu
W oryginale zabawa pochodzi z Instagrama, jednak ja biorę w niej udział na blogu.
Zasady Tagu #siedemszminekwsiedemdni:
1. Pokazać siedem szminek w siedem dni :)
2. Podlinkować do bloga Autorki tagu czyli Gosi (klik)
3. Wstawić baner
4. Zaprosić chętnych do zabawy
Dzisiaj kolejna internetowa legenda, z którą łączy mnie typowa relacja kocham/nienawidzę. Nasze początki były trudne, nie umiałam przywyknąć do nietypowej aplikacji, produkt nie chciał zastygać przez co brudził wszystko naokoło, a do tego trwałość pozostawiała wiele do życzenia, ponadto kolor w opakowaniu i na ustach to dwie różne bajki. Z czasem zaczęłam doceniać nietypowość tej pomadki, która zdecydowanie przypadła mi ostatecznie do gustu a mowa o...
Bourjois Rouge Edition Velvet
numer 10, Don't pink of it
Opakowanie bardzo
solidne, z grubego plastiku, wygląda bardzo estetycznie, bezbarwny dół, czarna obrączka i góra w odcieniu produktu w środku. Logo wytłoczone, nazwa produktu nadrukowana,
nadruk się nie ściera. Jedyne zastrzeżenie mam do tego, że
opakowanie potwornie się rysuje, przez co matowieje, ale jest
solidne, na pewno przetrwa niejedno.
Zapach jest
okropny. Pomadka śmierdzi straszliwie i do czasu aż zastygnie zapach niestety się utrzymuje. Co do samego działania, z minusów na pewno należy wspomnieć, że pomadka, jak każdy matowy produkt, ma tendencję do
przesuszania skóry, a także wymaga nienagannie nawilżonych ust. Niestety
uwydatni ona
każdą ich
niedoskonałość, dlatego właściwe nawilżenie i złuszczenie ust to podstawa podczas jej używania. Również
aplikacja może, zwłaszcza na początku,
sprawiać pewne
problemy. Produkt aplikujemy za pomocą aksamitnej gąbeczki jak w błyszczykach, przez co bardzo łatwo o jego nadmiar. Wymaga idealnego nałożenia na kontury.
To teraz przejdźmy do przyjemniejszej części, czyli plusów :)
Po nałożeniu na usta
produkt zastyga do
fantastycznego,
aksamitnego matu. Z aplikacją nie trzeba się spieszyć jak w przypadku tintów, bo jego
zastyganie trochę trwa dając nam czas na ewentualne poprawki.
Aplikator pozwala na
idealne wyrysowanie konturu ust i wypełnienie. A
usta nim podkreślone wyglądają po prostu przepięknie.
Kolor (w moim przypadku to lekko brudny, bardzo naturalny róż zbliżony do naturalnego odcienia ust)
jest bardzo nasycony, idealnie podkreśla naturalny kolor ust,
wygląda niesamowicie naturalnie i zmysłowo. Pomadka
po zastygnięciu jest niemal nie do ruszenia,
utrzymuje się spokojnie
nawet 6-8 godzin wliczając w to jedzenie i picie.
Schodzi średnio elegancko,
najpierw ze środka pozostawiając obrys.
Może też
wysuszać usta, i powracamy tu do obowiązkowego ich nawilżania i peelingowania :)
Jest też niestety dość
droga, jednak wybrane kolory można kupić w bardzo okazjonalnej cenie on-line.
Niestety nie potrafię znaleźć informacji ile jest
odcieni tej pomadki, wiem, że na początku było ich 8 lub 10, później wprowadzono jeszcze 4, więc powinno ich być od
12 do
14. Jak już też wspominałam jest dość droga, na stronie Rossmanna jej cena regularna to niespełna
51 zł, ja swoją kupiłam na
ezebra.pl za niespełna
29 zł.
Jako ciekawostkę dodam, że pomadki mają nietypowe, ciekawe nazwy, uważajcie jednak na wybór kolorów, bo zupełnie inaczej wygląda na zdjęciach czy w opakowaniu, a zupełnie inaczej prezentuje się na ustach.
Pomimo pierwszych zgrzytów w jej używaniu, obecnie jestem absolutnie zachwycona i oczarowana tym wydaniem pomadki Bourjois i polecam ją szczerze, jeśli tylko lubicie naturalnie matowe wykończenie ust.
Wybaczcie też, że się tak rozpisałam, ale w przypadku tej pomadki na prawdę warto ;)
Pozdrawiam,