piątek, 31 sierpnia 2012

Niekosmetycznie - ślubno-weselny strój

Witajcie :) Jutro wybieram się na ślub i wesele do mojej wieloletniej przyjaciółki.

Wczoraj wreszcie dotarła sukienka szyta na zamówienie, a kupiona za pośrednictwem allegro (jak większość moich wyjściowych strojów z własną suknią ślubną włącznie) i pomyślałam, że pochwalę Wam się w czym na to wesele się wybieram.

Tak prezentuje się komplet: sukienka, buty, torebka i szal (nie umiem zdecydować czy ecru czy raczej czarny).
Wybaczcie kiepską jakość zdjęcia, niestety mój kompakt różnie sobie radzi :(
Sukienka szyta jak wspominałam na wymiar, kupiona na allegro w ubiegły czwartek.
Sukienka w kolorze czarnym z pasem, szarfą i dolną lamówką w kolorze jasnobeżowym. Materiał to szyfon na podszewce z czarnej satyny, z tyłu zapinana na ukryty suwak, odcięta pod biustem, długość - lekko za kolano, lekko rozkloszowana, lejąca się, dekolt kopertowy.
Do kompletu mam szal, tylko nie umiem zdecydować czy czarny czy raczej ecru.

Buty to imitacja nabuku w kolorze czarnym przechodzącym lekko w grafit. Obcas w typie słupka, wysokość ok. 7 cm + platforma stabilizacyjna 1,5 cm.
Torebka - sztywne puzderko w kolorze ecru z satyny, pokryte koronką w kolorze czarnym. Ma łańcuszek ja jednak używam jako kopertówki.
Jak będę miała jakieś ładne zdjęcie w kompletnym stroju to pewnie wrzucę :)

Koszt:
sukienka - Allegro - 120 pln wraz z przesyłką
buty - Deichman - 79 pln
torebka - Allegro - nie pamiętam ile kosztowała, bo kupowałam ją na początku roku. Wydaje mi się, że nie więcej jak 40 pln
szal - Allegro - ecru kosztował ok. 50 pln, czarny nie pamiętam bo kupowany był bardzo dawno temu.

Jak Wam się podoba taki zestaw?

Ps. W najbliższym czasie zapraszam również na dwie kosmetyczne recenzje: peelingu cukrowego Bielendy oraz żelu pod prysznic Adidas for women body fitness.

środa, 29 sierpnia 2012

Recenzja - Garnier Fructis - Mega Objętość 48h - szampon i odżywka

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją szamponu i odżywki z Garnier Fructis - Mega Objętość 48H.

Moje włosy są dość cienkie, dlatego objętości nigdy im za wiele. Gdy tylko zestaw ten pojawił się na rynku od razu musiałam go kupić, żeby sprawdzić czy faktycznie działa i nada moim włosom 48-godzinną objętość. Opinią nt. produktów postanowiłam podzielić się z Wami. Zapraszam.



Szampon wzmacniający Mega Objętość 48H


Opis producenta:
Pełne objętości włosy do 48 godzin, elastyczne i gęste.
Pod wpływem ciepła suszarki, szampon z formułą zawierającą termoaktywny składnik nadaje włosom gęstość i objętość od nasady.
Po wysuszeniu włosy zachowują objętość do 48 godzin, a przy tym stają się sprężyste.

Skład: Aqua/Water, ammonium lauryl sulfate, cocamidoprophyl betaine, sodium chloride, niacinamide, saccharum officinarum extract/sugar cane extract, sodium benzoate, hydroxypropyl guar, hydroxypropyltrimonium chloride, sodium hydroxide, salicylic acid, camellia sinensis extract/camellia sinensis leaf extract, benzoic acid, linaool, pyrus malus extract/apple fruit extract, pyridoxine hci, citric acid, citrus medica limonum peel extract/lemon peel extract, hexylene glycol, hexyl cinnamal, parfum/fragrance (FIL C51158/1).



Cena: ok. 10 za 400 ml (wg wizaz.pl)

Moja opinia.


Opakowanie: butelka z przezroczystego plastiku w kolorze zielonym, dokładnie widzimy ile produktu jeszcze zostało. Zamknięcie typu 'klik', bardzo trudne do otwarcia nawet suchymi dłońmi, mokrymi graniczy z cudem. Trzeba bardzo uważać na paznokcie. Otwór jest na mój gust albo za duży, albo źle wyprofilowany do szamponu w tak żelowej formule, niestety opakowanie bardzo się brudzi od szamponu podczas wydobywania produktu z opakowania. (0,25 pkt/1)
 


Konsystencja/kolor: szampon ma żelową formułę, średnio gęstą i lepką, dobrze się rozprowadza na włosach, ładnie pieni, jednak włosy muszą być dobrze zwilżone. Produkt jest zupełnie przezroczysty, bezbarwny lub lekko żółtawy. (1 pkt/1).
Zapach: przepiękny, owocowy zapach, nie duszący, bardzo przyjemny. (1pkt/1).
Pojemność/wydajność: ja mam wersję szamponu o pojemności 250 ml, na mój gust jest bardzo wydajny. (1 pkt/1).



 
Działanie: szampon bardzo ładnie oczyszcza włosy, nie plącze ich, wygładza. Mega objętości nie zauważyłam, choć rzeczywiście włosy są lekko podniesione u nasady, nie jest to jednak efekt spektakularny i dość krótko się utrzymuje. (3 pkt/6).

Podsumowanie: Szampon dość ładnie się sprawuje, choć nie spełnia obietnic producenta o mega objętości na 48 godzin.
Czy kupię ponownie? Nie, bo po co, skoro nie spełnia obietnicy? Można kupić każdego innego Fructisa.
Ocena: 6,25 pkt/10


Odżywka wzmacniająca Mega Objętość 48H

Opis producenta:
Pełne objętości włosy do 48 godzin, elastyczne i gęste.
Pod wpływem ciepła suszarki, odżywka z formułą zawierającą termoaktywny składnik nadaje włosom objętość, unosząc je u nasady oraz uelastycznia je.
Po wysuszeniu włosy zachowują objętość do 48 godzin, a przy tym stają się sprężyste.

Skład: Aqua/Water, cetearyl alcohol, behentrimonium chloride, starch acetate, niacynamide, saccharium officinarium extract/sugar cane extract, hydroxyethylcellulose, hydroxypropyl guar hydroxypropyltrimonium chloride, chlorhexidine digluconate, camellia sinensis extract/camellia sinensis leaf extract, linalool, isopropyl alcohol, pyrus malus extract/apple fruit extract, pyridoxine hci, cetyl esters, citric acid, citrus medica limonium peel extract/lemon peel extract, hexyl cinnamal, parfum/fragrance (FIL C51358/1).



Cena: ok. 10 za 200 ml (niestety dokładnie nie pamiętam)

Moja opinia.


Opakowanie: butelka z zielone plastiku, jest na tyle cienka, że bez problemu widać ile produktu jeszcze zostało. Opakowanie stoi 'na głowie', nie ma więc problemu ze zużyciem produktu do końca. Zamknięcie typu 'klik' jest jeszcze gorsze niż w szamponie. Bardzo trudno się otwiera, trzeba bardzo uważać na paznokcie, aby nie połamać. I znowu ten sam problem jak w szamponie - przy otworze opakowanie bardzo brudzi się produktem. (0,25 pkt/1)
 


Konsystencja/kolor: odżywka ma lekko kremową konsystencję, ma kolor biały z lekkim, perłowym połyskiem. Dobrze rozprowadza się na włosach. (1 pkt/1).
Zapach: równie piękny jak szamponu, owocowy. (1pkt/1).
Pojemność/wydajność: odżywki zawsze zużywam dużo mniej niż szamponu, a ta mam wrażenie, że się sama uzupełnia. Używam jej i używam a jej prawie nie ubywa. (1 pkt/1).



 
Działanie: odżywka ładnie wygładza włosy, nie obciąża ich, włosy się łatwo rozczesują. Nie pozostawia na włosach tłustego filmu, a pozostawia je gładkimi i przyjemnymi w dotyku. Niestety efekt objętości również nie jest spektakularny. Może trochę unosi włosy u nasady, choć wydaje mi się, że efekt po samym szamponie jest ciut lepszy. (3 pkt/6).

Podsumowanie: odżywka nie powala. Przyjemnie się ją stosuje, ale niestety nie robi tego, co robić powinna.
Czy kupię ponownie? Podobnie jak szampon - nie, bo po co, skoro nie spełnia obietnicy? Można kupić każdego innego Fructisa. Poza tym otwieranie opakowania doprowadza mnie do szału.
Ocena: 6,25 pkt/10

A Wy używacie szampony i odżywki Fructis? Lubicie?

wtorek, 28 sierpnia 2012

Niesamowita dziewczynka... Przypadkiem znalezione na YT

Dzisiaj przeglądając najnowsze subskrybcje na YT natknęłam się na tę niesamowitą dziewczynkę.
Ma 12 lat i robi przepiękne makijaże. Zazwyczaj jestem przeciwna malowaniu się dzieci w tym wieku, jednak Talia ma raka, walczy z nim od wielu lat i jak sama mówi 'make-up to jej peruka'.
Jeśli macie ochotę zajrzyjcie na jej kanał, bo makijaże jakie robi są na prawdę godne pozazdroszczenia.



http://www.youtube.com/user/taliajoy18/videos?view=0

Trzymam za nią kciuki, bo dziewczynka jest na prawdę nieprawdopodobna.

Znacie? Oglądacie?

sobota, 25 sierpnia 2012

Recenzja - Joanna Naturia - Peeling antycellulitowy z kawą

Dzisiaj przychodzę do Was z krótką recenzją peelingu antycellulitowego z kawą firmy Joanna z serii Naturia.

Zapewne każda z Was zna te tanie peelingi w małych buteleczkach. Ja mam chyba wszystkie wersje antycellulitowe, zaczęłam jednak od wersji kawowej, bo bardzo lubię kawę i jej zapach w kosmetykach.
Zapraszam na recenzję.

  
Opis produktu (wizaz.pl):
Gruboziarnisty peeling do ciała Naturia doskonale wygładza i odświeża ciało. Zawiera ekstrakt z gorzkiej pomarańczy lub kawy czy imbiru oraz czynniki o działaniu antycellulitowym. Dzięki specjalnie dobranym drobinkom ścierającym usuwa zanieczyszczenia oraz martwe komórki naskórka. Znakomicie przygotowuje skórę do przyjęcia kosmetyków pielęgnacyjnych.

Wspaniałe rezultaty:
- skóra oczyszczona i odświeżona,
- bardziej jędrna i elastyczna,
- przyjemnie pachnąca.

Dostępny w 3 wersjach: gorzka pomarańcza, kawa, imbir

Skład: /wersja z kawą/: Aqua, Polyethylene, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Acrylates / C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Lecithin, Caffeine, Ruscus Aculeatus Extract, Tea-Hydroiodide, Propylene Glycol, Hedera Helix Extract, Carnitine, Escin, Tripeptide-1, Chondrus Crispus Extract, Xanthan Gum, Triethanolamine, Polyquaternium-7, Disodium EDTA, Coffea Arabica Extract, Synthetic Wax, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, CI:47005, CI:16255, CI: 42090, CI:77499.

Cena: ok. 5 zł/100 ml

Moja Opinia.

Opakowanie: mała, poręczna buteleczka z przezroczystego, średnio twardego plastiku, z zamknięciem typu 'klik'. Zamknięcie jest na tyle solidne, że zapobiega przypadkowemu otwarciu produktu, jednocześnie na tyle wygodne, że nie łamiemy sobie palców otwierając je. Przezroczysta butelka sprawia, że wiemy ile produktu zostało, niestety trudno jest wydobyć produkt do ostatniej kropelki (0,75 pkt/1)
Konsystencja/kolor: peeling jest trochę za rzadki, może przeciekać przez palce, za to łatwo go wydobyć z opakowania. W peelingu zatopione są dość duże drobiny ścierające oraz ziarenka mielonej kawy. Choć jest to peeling gruboziarnisty, przez tę rzadką konsystencję i małą ilość drobin jest dość delikatny, dla mnie za delikatny. Peeling ma kolor mocno rozcieńczonej kawy z widocznymi drobinami kawy i grubszymi drobinami ścierającymi (0,5 pkt/1).
Zapach: przepiękny zapach lodów kawowych. Uwielbiam kawę i jej zapach, więc dla mnie absolutnie boski. Pozostaje na skórze, choć nie jest zbyt intensywny i dość krótko się utrzymuje (1pkt/1).
Pojemność/wydajność: butelka ma pojemność 100 ml, niestety produkt jest mało wydajny zarówno przez swoją rzadkość jak i małą ilość drobin. Butelka starcza na ok. 4 użycia na całe ciało (0,5 pkt/1).


Działanie: pomimo małej ilości drobin ścierających, peeling radzi sobie dość dobrze, nie jest mocnym ździerakiem, pozostawia jednak skórę gładką, lekko napiętą (ale nie w negatywnym sensie), nie wysusza, a jego używanie ze względu na przepiękny zapach jest bardzo przyjemne. Działania antycellulitowego nie zauważyłam, ale raczej dość trudno się spodziewać takowego po samym peelingu. Skóra jest jednak po nim gładka i przyjemnie napięta, nie ma konieczności używania żelu pod prysznic po użyciu peelingu, bo bardzo ładnie myje nie pozostawiając na skórze tłustego filmu (4 pkt/6).

Podsumowanie: jest to całkiem niezły, choć delikatny peeling. Polecam bardziej ze względu na walory zapachowe niż mocne działanie ścierające.
Czy kupię ponownie? Tak, choć głównie ze względu na zapach.
Ocena: 6,75 pkt/10

A Wy znacie peelingi z Joanny? Używacie?

czwartek, 23 sierpnia 2012

Paznokcie - w kolorze nude - Flormar M110

Na dzisiaj jeszcze jeden post, o jednym z moich ulubionych lakierów do paznokci.
Dzisiaj prezentuję Wam Supermatte nail enamel firmy Flormar w numerze M110.
Jest to jasnobrązowy kolor o wykończeniu matowym.



Poniżej jeszcze zdjęcie mojej paznokciowej rutyny jeśli chodzi o malowanie paznokci, czyli:
warstwa odżywki SOS od Eveline, dwie warstwy lakieru (lub jedna, w zależności od lakieru) i na koniec warstwa Seche Vite. Jeśli chcę mieć matowe wykończenie (bez połysku), na samą górę nakładam warstwę top coat'u matujący z Flormara.


Recenzja - Szampon Przeciwłupieżowy Selsun Blue

I druga zapowiadana recenzja, szamponu przeciwłupieżowego Selsun Blue.



Opis produktu (wizaz.pl):
Pierwszy leczniczy szampon przeciwłupieżowy zawierający 1% roztwór siarczku selenu. Siarczek selenu wykazuje silną aktywność przeciwgrzybiczą oraz działa cytostatycznie na skórę - hamuje nadmierne złuszczanie, zaczerwienienie i świąd. Regularne stosowanie preparatu łagodzi świąd, zmniejsza łojotok i zapobiega nawrotom łupieżu.
Zaburzona równowaga mikrobiologiczna skóry może być przyczyną problemów skórnych, np. łupieżu, który może objawiać się drobnopłatkowym złuszczaniem skóry owłosionej głowy. Badania naukowe dowodzą, że stosowanie szamponu przeciwłupieżowego Selsun Blue zwalcza łupież i zmniejsza ryzyko jego nawrotów, a także pomaga przywrócić równowagę skóry głowy. Selsun blue jest dostępny w dwóch rodzajach dostosowanych do indywidualnych potrzeb włosów normalnych i tłustych.
Szampon redukuje złuszczanie, zaczerwienienie i łagodzi świąd.
Do kupienia wyłącznie w aptekach.

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Bentonite, Titanum Dioxide, Laureth-2, Magnesium Aluminum Silicate, Selenium Sulfide, Sodium, Phosphate, Parfum, DMDM Hydantoin, Citric Acid, CI 42051, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide. 

Cena: ok. 25 pln/125 ml

Moja opinia.

Opakowanie: szampon zamknięty jest w miękkiej, poręcznej butelce z zamknięciem typu klik, bardzo wygodne, bez problemu można otworzyć pod prysznicem (1 pkt./1)
Konsystencja/kolor: szampon jest dość gęsty, trochę lepki, lekko się pieni, ma jaskrawo niebieski kolor z szarymi drobinami (1 pkt./1)
Zapach: zapach niestety nie jest zachęcający, dla mnie lekko gryzący, ale da się wytrzymać (0,5 pkt./1). 
Pojemność/wydajność: opakowanie zawiera 125 ml szamponu, jest on dość gęsty przez co bardzo wydajny. Wydajność zwiększa również fakt, że nie ma konieczności stosowania go codziennie (1 pkt./1).






Działanie: jest to najlepszy szampon przeciwłupieżowy jaki kiedykolwiek miałam. Szamponu używa mój mąż i przyznam szczerze, że pierwszy raz spotkałam się z tym, aby opis producenta na opakowaniu tak bardzo zgadzał się z rzeczywistością. Wedle wskazówek producenta szamponu należy używać dwa razy w tygodniu przez pierwsze dwa tygodnie, później dla podtrzymania kuracji raz na tydzień lub dwa. Efekty widoczne były już po pierwszym użyciu, po dwóch tygodniach kuracji problem całkowicie zniknął. Choć cena szamponu jest dość wysoka, dzięki takiej częstotliwości używania jest on bardzo wydajny. Poza tym to chyba jedyny szampon na rynku, którego nie trzeba w pierwszym okresie kuracji używać codziennie, a to duży plus. Zarówno ja jak i mój mąż jesteśmy zachwyceni tym produktem (6 pkt./6).

Podsumowanie: genialny produkt dla osób walczących z tym uporczywym problemem. Jego przewagą nad innymi jest fakt, że w pierwszym okresie kuracji nie trzeba go używać codziennie, a jedynie dwa razy w tygodniu, co nie tylko jest wygodniejsze, ale też podnosi znacząco wydajność produktu.

Czy kupię ponownie? Z całą pewnością tak.
Ocena: 10+/10 (chciałam odjąć pół punktu za zapach, ale w końcu ten szampon ma działać a nie pachnieć).

A Wy macie swoich faworytów wśród tego typu produktów?

Recenzja - Kakaowe masło do ciała Perfecta Spa - DAX Cosmetics

Dzisiaj przychodzę do Was z zapowiadaną recenzją kakaowego, regenerującego masła do ciała z Perfecty.
Kosmetyk ten jest zapewne większości z Was znany, mnie urzekł przede wszystkim zapachem, ale po kolei.


Opis producenta:
Puszyście kremowe mało do ciała o doskonałych właściwościach regenerujących i przedłużających opaleniznę. Zawiera skoncentrowane masło kakaowe, które przyspieszając proces odbudowy naskórka znakomicie regeneruje, nawilża, zapobiega wysuszaniu skóry. Ponadto działa ujędrniająco i odmładzająco, a zawarty w preparacie karmel pogłębia naturalny odcień karnacji. Koenzym Q10 i lecytyna sojowa dotleniają i uelastyczniają skórę. Apetyczny, kakaowy zapach poprawia nastrój i dodaje pozytywnej energii.

Skład: Aqua, Paraffinum Liquidum, Isopropyl Myristate, Cetearyl Ethylhexanoate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Theobroma Cacao Seed Butter, Soya Lecithin, Panthenol, Trilaureth-4-Phosphate, Sorbitol, Propylene Glycol, Citric Acid, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Ethyl Linoleate, Ethyl Linolenate, Ethyl Oleate, Silk Amino Acids, Pyridoxine, Biotin, Magnesium Ascorbate/PCA, Saccharomyces Cerevisiae extract, Caramel, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Acrylates/ C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, BHA, Ethylparaben, Methylparaben, 2-Bromo-Nitropropane-1,3-Diol, Parfum.


Cena: ok. 14 pln/225 ml

Moja opinia.

Opakowanie: 'słoik' z dość grubego plastiku, nie ma problemu ze zużyciem kosmetyku do końca (1/1 pkt.)
Konsystencja/kolor: lekko budyniowa, bardziej przypomina zbity balsam niż klasyczne masło, w kolorze delikatnie brązowym (jak kawa z dużą ilością mleka), dość szybko się wchłania, pozostawia na skórze lekki, przyjemny, nielepki film (1/1 pkt.).
Zapach: nie jest to kakao ani czekolada, zapach jest bardzo słodki, dla mnie przyjemny (uwielbiam te masło właśnie za zapach), dość długo się utrzymuje (gdy użyję go wieczorem rano nadal czuć zapach na skórze), nie jest jednak zbyt nachalny czy mdły (1/1 pkt).
Pojemność/wydajność: opakowanie zawiera 225 ml produktu. Jak dla mnie to olbrzymia ilość, konsystencja sprawia, że masło jest szalenie wydajne. Używam go i używam i nie potrafię zużyć (1/1 pkt.)

Działanie: masło bardzo ładnie się rozprowadza na skórze i dość dobrze wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy. Nieźle nawilża, choć z przesuszoną słońcem skórą miało lekkie problemy, za to nawilżenie dość długo się utrzymuje. Nie zauważyłam działania przedłużającego opaleniznę czy też wydobywającego naturalny pigment skóry. Regeneruje skórę po opalaniu, choć efekt ten nie jest spektakularny. Zapach faktycznie poprawia nastrój (4/6 pkt).

Podsumowanie: jest to idealny kosmetyk dla osób lubiących słodkie zapachy i niekoniecznie treściwą, tłustą konsystencję. Dobrze się sprawdzi na lekko przesuszonej skórze, z bardzo wysuszoną może sobie nie dać rady.

Czy kupię ponownie? Generalnie nie cierpię się smarować takimi malowidłami, choć gdybym musiała wybrać jakiś kosmetyk ten byłby na pewno w czołówce.
Ocena: 8/10

A Wy znacie masła Perfecty? Używacie? Lubicie?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Informacyjnie

Moi drodzy, nie myślcie sobie, że o Was zapomniałam. Jestem, pamiętam, tylko niestety teraz mam za mało czasu w dobie żeby ze wszystkim zdążyć. Dzisiaj zaczynam pracę! Wreszcie, po długich miesiącach poszukiwań, udało mi się coś znaleźć. Nie piszę co, żeby nie zapeszać ;)
Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się znaleźć odrobinę więcej czasu i wrzucę kilka recenzji, które już czekają na napisanie, m.in. szamponu przeciwłupieżowego Selsun Blue oraz kakaowego masła do ciała Perfecta DAX cosmetics.
Proszę Was jeszcze o trochę cierpliwości.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Moja ochrona przeciwsłoneczna - recenzja SunOzon i Ziaja

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją produktów, których używałam w tym roku jako ochrony przeciwsłonecznej, a także ulgi dla spieczonej słońcem skóry.

Jak wiecie w tegoroczne wakacje wystawiłam moją skórę na prawdziwą próbę południowego słońca.
Ponieważ spotkałam się z dość pozytywnymi opiniami na temat produktów Rossmann'a z serii SunOzon, a ich cena nie odstrasza, postanowiłam wypróbować właśnie te produkty. Niestety muszę przyznać, że bardzo mnie rozczarowały.


Ponieważ moja skóra jest bardzo blada, a na słońce reaguje dość gwałtownie, kupiłam ochronę przeciwsłoneczną z filtrem SPF 50. Na niewiele się to zdało, zarówno ja jak i mój P. zostaliśmy 'pięknie; schlastani przez słoneczko, pomimo regularnego używania nw. produktów.

Pierwszym produktem z serii przeciwsłonecznej jest SunOzon Mleczko do opalania sensitiv SPF 50.

Opis produktu (wizaz.pl):
Wysoka ochrona wrażliwej na słońce, skłonnej do podrażnień skóry o jasnej karnacji.
Nakładać obficie i wielokrotnie. Zbyt mała ilość nałożonego preparatu zmniejsza ochronę przed promieniowaniem. Nakładać kolejne warstwy szczególnie po pobycie w wodzie. Filtry UVA i UVB oferują natychmiastowy i niezawodną ochronę przed poparzeniem słonecznym. Mleczko "Sensitive" przyczynia się do zmniejszenia ryzyka podrażnienia skóry na słońcu, jest wodoodporny i zapewnia skórze intensywne nawilżenie, dzięki czemu pozostaje ona miękka i sprężysta. Bez zapachu i konserwantów. Zapobiega świetle starzenia się skóry. Przebadany dermatologicznie.
Deklarowana ochrona UVA/UVB jest osiągana przy ilości filtra 2 mg/1 cm2 skóry (czyli minimum 1-1,25 ml na samą twarz; 1,5-1,8 ml na twarz i szyję; ok. 30 ml na całe ciało).

Skład: Aqua, Octocrylene, Alcohol, C12-15 Alkyl Benzoate, Glycerin, Titanium Dioxide, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Propylheptyl Caprylate, Bis-Ethylexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine, VP/Hexadecene Copolymer, Tricontanyl PVP, Stearyl Dimethicone, Panthenol, Butyrospermum Parkii, Tocopheryl Acetate, Ethylexylglycerin, Trimethoxycaprylylsilane, Acrylates/ C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Sodium Hydroxide, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Tocopherol.

Konsystencja: produkt ma konsystencję typowego mleczka, o lekko żółtym zabarwieniu. Jest dość lejące, szybko się wchłania, nie bieli, pozostawia na skórze lekko lepiącą warstwę która jednak szybko znika.

Zapach: mleczko jest bezzapachowe.

Opakowanie: poręczna butelka w kolorze białym, z zamknięciem typu 'klik' o pojemności 200 ml. Nie ma problemu z wydobyciem kosmetyku, ale zamknięcie jest na tyle mocne, że nie trzeba obawiać się przypadkowego otwarcia butelki.

Działanie: na mnie właściwie nie podziałało, pomimo używania zgodnie z wskazówkami producenta. Może trochę nawilżyło skórę, jednak ochrona przeciwsłoneczna jest marna. Kiepsko też rozsmarowuje się na wilgotnej skórze, bardzo się rozmazuje i właściwie nie wchłania.

Czy kupię ponownie? Ze względu na zupełny brak ochrony przeciwsłonecznej, na pewno nie.
Cena: 23zł / 200ml

SunOzon krem do opalania dla dzieci SPF 50.

Opis produktu (wizaz.pl):
Bardzo wysoka ochrona wrażliwej na słońce, delikatnej skóry dziecka. Zawiera system filtrów chroniących skórę dziecka przed promieniowaniem UVA i UVB. Produkt nie zawiera substancji konserwujących i zapachowych. Przebadany dermatologicznie, wodoodporny.
Deklarowana ochrona UVA/UVB jest osiągana przy ilości filtra 2 mg/1 cm2 skóry (czyli minimum 1-1,25 ml na samą twarz; 1,5-1,8 ml na twarz i szyję; ok. 30 ml na całe ciało).

Produkt kupiłam głównie dlatego, że jest przeznaczony dla dzieci, wyszłam więc z założenia, że będzie się lepiej trzymał a i ochrona będzie lepsza.






Konsystencja: produkt ma konsystencję typowego kremu, jest znacznie bardziej treściwy niż opisane powyżej mleczko, ma biały kolor. Pomimo, że jest dość gęsty, w kontakcie ze skórą ładnie się rozprowadza, lekko bieli, szybko się wchłania pozostawia jednak na skórze lekko tłustawy film.

Zapach: bardzo przyjemny, słabo wyczuwalny.

Opakowanie: miękka tuba w kolorze granatowym, o pojemności 150 ml, bardzo ułatwia wydobycie produktu z opakowania, zamknięcie na klapkę typu 'klik' w kolorze żółtym, otwiera się bez problemu jest jednak na tyle solidne, aby zapobiec przypadkowemu otwarciu się tuby np. w torebce. 
Działanie: krem sprawdził się lepiej niż mleczko, choć jego skuteczność na kolana nie powala. Spodziewałam się czegoś lepszego. Kiepsko sie rozsmarowuje na wilgotnej skórze i pozostawia nieładne, białe smugi.

Czy kupię ponownie? Również na pewno nie, z powodów jw.
Cena: 17 zł/150 ml

SunOzon balsam po opalaniu

Opis produktu (wizaz.pl):
Działa chłodząco oraz pielęgnuje skórę, a także intensywnie nawilża. dostarcza zniszczonej słońcem skórze cennych substancji pielęgnujących oraz nawilża ją. Przywraca równowagę skóry, utrzymuje jej sprężystość i elastyczność. Balsam szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej powłoki.

Skład: Aqua, Glycerin, Cetearyl Isononanoate, Octyldodecanol, Panthenol, Lauryl Glucoside, Polyglyceryl-2 Dipolyhydroxystearate, Carbomer, Phenoxyethanol, Parfum, Sodium Hydroxide, Bisabolol, Benzoic Acid, Methylparaben, Allantoin, Propylparaben







Konsystencja: produkt ma konsystencję lekko żelowego lotionu. Szybko się wchłania, właściwie nie pozostawia na skórze filmu.

Zapach: przyjemny, lekko perfumowany, choć nie każdemu może pasować.

Opakowanie: poręczna butelka w kolorze seledynowym, z zamknięciem typu 'klik', o pojemności 200 ml. Nie ma problemu z wydobyciem kosmetyku, ale zamknięcie jest na tyle mocne, że nie trzeba obawiać się przypadkowego otwarcia butelki.
Działanie: balsam miał podobno chodzić, niestety tego efektu nie zaobserwowałam. Ładnie nawilżał spiętą skórę, niestety nie zapobiegł jej schodzeniu.

Czy kupię ponownie? Nie.
Cena: 4,99 zł/200 ml

Ziaja Sopot Sun - żel łagodzący po opalaniu (Mój KWC)

Opis produktu (wizaz.pl):
Efekt łagodzący dzięki zawartości 3% D-panthenolu, Ca2+ i Alantoiny. Łagodzi powierzchniowe podrażnienia skóry wywołane nadmiernym przebywaniem na słońcu lub opalaniem w solarium. Skutecznie likwiduje skutki niedostatecznej ochrony skóry.
Efekt chłodzący - działa uspokajająco i osłaniająco na naskórek. Przynosi natychmiastową ulgę podrażnionej skórze.
Efekt bio-odnowy dzięki witaminie A.










Konsystencja: produkt ma konsystencję żelu, szybko się wchłania pozostawiając lekko lepiącą warstwę.

Zapach: bardzo przyjemny, z czymś mi się kojarzy niestety zupełnie nie potrafię powiedzieć z czym.

Opakowanie: typowa Ziajowa butelka o pojemności 200 ml, z zamknięciem typu 'klik' w kolorze białym.

Działanie: żel cudownie wręcz chłodzi spieczoną skórę, koi ją, nawilża, powoduje, że spieczenie na słońcu przestaje być tak bolesne i dokuczliwe. Ponadto regeneruje skórę, dzięki czemu znacznie szybciej się ona goi. Jest szalenie wydajny.


Czy kupię ponownie? Na pewno tak.
Cena: 8zł / 200m

Tak wyglądała moja tegoroczna ochrona przeciwsłoneczna. Za rok, poza produktem z Ziaji, który zapewne zostanie już ze mną na zawsze, poszukam innych produktów, które będą działały na moją wrażliwą na słońce skórę. Jedyne co przemawia na korzyść produktów SunOzon to ich przystępna cena. Za ochronę skóry chyba jednak warto zapłacić więcej, bo tego typu produkty mają jednak przede wszystkim ochraniać naszą skórę przed szkodliwym promieniowanie słonecznym.

Porównanie konsystencji produktów, od lewej:
mleczko do opalania, krem do opalania, mleczko po opalaniu,
żel po opalaniu

  
A Wy czego używacie? Co polecacie?

piątek, 10 sierpnia 2012

Niekosmetycznie - piękne Włochy, choć nie do końca tak miało być...

Dzisiaj przychodzę do Was z postem o moich wakacjach, mojej podróży poślubnej. która miała być niezapomniana i wyjątkowa, a niestety ze względów zupełnie od nas niezależnych była po prostu zwykłymi wakacjami.

Miał być tydzień na żaglach, wybrzeżem Morza Śródziemnego od włoskiej Genovy (czy też Genui jak mówią po polsku, zupełnie nie wiem dlaczego) poprzez Monako, Saint-Tropez, Niceę i Cannes aż po francuską Marsylię. Miało być cudownie, wspaniale, niezapomnianie.
Przez awarię jachtu skończyło się na tygodniu we włoskiej Marinie w Genovie.
Trochę żal straconych widoków i przygód, jednak wyjazd na szczęście nie okazał się całkowitą klapą.

Genova to olbrzymia portowa miejscowość na północnym wybrzeżu Włoch. Aby się tam dostać, jechaliśmy prawie 2 godziny pociągiem z Mediolanu (koszt: 35 Euro na dwie osoby, druga klasa z rezerwacją miejsc). Pociąg wygląda dokładnie jak nasz rodzimy z tą różnicą, że II klasa wygląda jak nasza I (jest 6 foteli) oraz jest niezbędna w tym klimacie klimatyzacja, która cicho sobie pomrukuje wypełniając przedział wspaniałym, chłodnym powietrzem.
Po dotarciu na dworzec i przejściu ok. 500 metrów znajdujemy się na głównej ulicy Genovy.
Generalnie nic specjalnego, szeroka ulica, wzdłuż niej po jednej stronie budynki, po drugiej - nabrzeże portowe.

Poruszanie się po mieście.
Genova ma 36 km linii brzegowej i ponad 600 000 mieszkańców, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać.
Poza głównymi ulicami, przeznaczonymi dla ruchu samochodowego, ścisłe centrum Genovy to prawdziwa sieć wąziutkich uliczek między budynkami, czasami nie przekraczającymi 1,5 metra szerokości, i maleńkich placyków, które przypominają raczej nasze podwórka między domami starego budownictwa. A każda uliczka i każdy placyk ma swoją nazwę, często niezaznaczoną na planie miasta. Bez GPS'a lepiej nie ruszać w poszukiwaniu czegokolwiek co nie leży przy którejś z głównych, szerokich ulic.
Niestety ścisłe centrum poprzez tę gęstość zabudowy nie jest ani piękne, ani szczególnie zachęcające, ulice są ciemne i ponure. Uliczki są na prawdę wąskie, często zaniedbane i delikatnie mówiąc nie pachną świeżością. Nie czuje się jednak tak nam znanego i wszechobecnego na naszych ciemnych uliczkach zagrożenia, jest na prawdę bezpiecznie. Budynki są tak gęsto postawione, że znane nam z wielkich osiedli zaglądanie sąsiadowi w okno tutaj nabiera całkiem nowego znaczenia.
Bergamo jest dużo bardziej przyjazne pod względem poszukiwania punktów nas interesujących, ulice nowego miasta są szerokie i znacznie bliższe naszym polskim sercom.
Na stare miasto leżące 200 metrów wyżej najłatwiej dostać się niedrogą, szybką kolejką (w stylu naszej polskiej na zakopiańską Gubałówkę). Podróż jest szybka, a kolejka jeździ bardzo często.

Pogoda.
Przez cały tydzień pobytu, mieliśmy tylko jeden pochmurny dzień, przy czym tego dnia słońce schlastało nas bardziej niż przez cały tydzień bezchmurnego nieba. Kilka razy zbierało się nad górami na deszcz, ale nic z tych chmur nie wyniknęło. Niestety temperatury są ciężkie do przetrwania, w ciągu dnia temperatura rzadko spadała poniżej 38 stopni, bardzo wcześnie robiło się gorąco i upał trwał cały dzień, chłodniej zaczynało się robić dopiero ok. 21.00-22.00, rano natomiast rześko było o 6.00 by o 7.00 powietrze nabrało już gorąca i wilgotności.
O ile w Genovie temperatury były do zniesienia dzięki stałemu wiaterkowi wiejącemu od strony pobliskiego morza, o tyle w Bergamo było znacznie goręcej i duszniej. Ale wbrew pozorom, da się wytrzymać.

Co warto zobaczyć.
W Genovie jest trochę ciekawych obiektów do zwiedzania, choć na pewno nie na tydzień pobytu. Maksymalnie na 4 dni żółwim tempem.
Na pewno godne polecenia są obiekty w ścisłym centrum jak Aquarium (czyli oceanarium, przepiękne, olbrzymie, z bardzo bogatą florą morską, cena: 19 Euro), muzeum morskie (szczególnie 3. piętro dotyczące emigracji włoskiej do USA, a także oryginalna włoska łódź podwodna z o ile się nie mylę 1976 roku, którą również można zwiedzić, cena: 17 Euro).

Genova, Muzeum Morskie

Genova, Muzeum Morskie

Genova, Muzeum Morskie

Genova, Muzeum Morskie, Łódź Podwodna


Genova, Muzeum Morskie, Łódź Podwodna

Genova, Aquarium, Lew Morski

Genova, Aquarium

Genova, Aquarium, Rekinki

Genova, Aquarium, pingwiny - moi osobiści ulubieńcy :)
A jak pozowali... Od razu mi się przypomina Madagaskar
i "suszymy ząbki panowie" :)

Genova, Aquarium, płaszczka

Genova, Aquarium, piranie

Genova, Aquarium

W pobliżu znajduje się również replika okrętu pirackiego, zbudowana specjalnie na potrzeby firmu Romana Polańskiego "Piraci". My nie wchodziliśmy na statek, oglądanie kosztowało 5 Euro.

Genova, statek piracki z filmu "Piraci" Romana Polańskiego

Godna polecenia jest przejażdżka po mieście 'pociągiem' turystycznym, tzw. Genova City Tour (przejażdżka trwa ok. 45 minut, koszt to 7 Euro, ale można w pigułce zobaczyć najważniejsze punkty turystyczne miasta, które potem swobodnie można odwiedzić również pieszo).

Genova, Bazylika, niestety nazwy nie pamiętam :(

Genova, Fontanna na Piazza de Ferrari


Bardzo interesujące są budowle sakralne - kościoły, których w Genovie nie brakuje. Wejście jest bezpłatne, trzeba jednak mocno się rozglądać, bo poza trzema głównymi kościołami (m.in. przepięknym Catedrale di San Lorenzo) kościół można po prostu przeoczyć. W Polsce kościoły mają najczęściej dookoła dość obszerny plac, nawet gdy jest to budynek w centrum miasta otoczony jest placem i najczęściej ogrodzony. W Genovie kościoły stoją w bardzo bliskim sąsiedztwie budynków mieszkalnych, niekoniecznie bardzo się wyróżniając, jeśli zatem nie patrzymy na kościół od przodu, gdzie najczęściej są szerokie schody, możemy przejść obok budynku nawet go nie zauważając. A kościoły są piękne i warte oglądnięcia.
Warto też wstąpić na Piazza de Ferrari i zrobić zdjęcie przy jego pięknej fontannie.
Od Katedry Saint Lorenza prosto w górę możemy przejść do przepięknej bramy Porta Soprana, a następnie schodkami w dół do domu Kolumba, który za opłatą (zdaje się 7 Euro) możemy obejrzeć również w środku.

Genova, Porta Soprana

Genova, Dom Kolumba

Godne polecenia są również liczne pałace umieszczone wzdłuż jednej z ulic, niestety część z nich jest zamieszkała lub znajdują się w nich różnego typu instytucje, przez co możliwe jest obejrzenie tylko dziedzińca. My niestety trafiliśmy na lokalną siestę i niemal wszystkie były pozamykane :(.
Przy okazji zwiedzania tych okolic zachęcam do wstąpienia na najwspanialsze pistacjowe lody świata w lodziarni Grom, mieszczącej się po prawej stronie powyżej Katedry San Lorenzo.
Poza ścisłym centrum warte uwagi jest wjechanie kolejką w góry i zwiedzenie tamtejszego, typowo turystycznego już miasteczka (niestety my dowiedzieliśmy się o tym trochę za późno), a także obejrzenie wspaniałego ogrodu botanicznego, muzeum archeologicznego i spaceru po olbrzymim parku w sąsiedztwie, w którego centrum znajdziecie jeziorko z pływającymi bardzo przyjaznymi kaczkami, łabędziem i żółwiami wodnymi (koniecznie weźcie coś dla nich na przekąskę).

Genova, ogród botaniczny

Genova, ogród botaniczny
Obok drzewa kakaowca nie mogłam przejść obojętnie ;)

Genova, ogród botaniczny, rosiczka

Genova, ogród botaniczny, drzewko mandarynkowe
Fajne było to, że na winogronie rosły winogrona,
na drzewku cytrynowym - cytryny a na mandarynkowym
- mandarynki.


Genova, muzeum archeologiczne

W Bergamo obowiązkowo trzeba wjechać na stare miasto, które zapiera dech w piersiach.
Tam również znajdziemy wąskie uliczki, jednak znacznie szersze, czystsze i bardziej zadbane niż w Genovie. Uliczki są w większości wyłożone kamieniami różnej wielkości, mają też wąziutkie chodniki.
Tutaj na pewno również warto obejrzeć kościoły, wieżę na którą można wjechać windą, połączone z nią muzeum. Warte uwagi jest także muzeum historii naturalnej, gdzie możemy nawet dotknąć i porównać choćby rodzaje skóry różnych gatunków zwierząt, a także muzeum archeologii. Wstęp do obydwu był bezpłatny.

Bergamo, widok z góry na Stare Miasto

Bergamo, Stare miasto

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej
Mamutki :)

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej
Misiek :)
 

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej

Bergamo, Muzeum Historii Naturalnej
To ci dopiero muszelka :)
Na zdjęciu tego nie widać, ale muszla miała ok. 80 cm wysokości

Bergamo, widok na stare miasto z dołu

Wspaniałe we włoskich muzeach jest to, że są one doskonale zintegrowane z odwiedzającymi. Można dotknąć, samemu coś przeżyć, poczuć się jak część tamtejszych zbiorów i wystaw. Coś fantastycznego.

Plaża i morze.
W Genovie plaża niestety jest żwirowo-kamienista, a morze nie tak błękitne i ciepłe jak to sobie wyobrażałam. Żwir jest ciemny i dość nieprzyjemny w kontakcie z bosą stopą, pod ręcznikiem jednak jest zupełnie niewyczuwalny. W wodzie również mamy taki drobny żwirek i kamyczki, dlatego wejście do wody bosą stopą jest nie lada wyzwaniem. Woda ma kolor zielony, podobny do naszego Bałtyku, jest jednak trochę bardziej przejrzysta i nieco cieplejsza, choć po wejściu do niej z nagrzanej słońcem do 40 stopni plaży może być szokiem termicznym. Generalnie plaża mnie bardzo rozczarowała, nie jest miejscem dla kochających złoty piasek i błękitne fale.

Ludzie, obyczaje i zwyczaje.
Hiszpanie mają swoją siestę, a włosi swoją mangiarę. Jest to czas w ciągu dnia, pomiędzy godziną 12.00 a 19.00 (różnie w różnych miejscach) gdy spora większość placówek usługowych zostaje zamknięta. Dotyczy to sklepów i restauracji, ale również kościołów czy muzeów. Trzeba uzbroić się z cierpliwość, trwa najczęściej ok. 2,5-3 godzin, przy czym jak już wspomniałam w różnych miejscach w różnych porach. Może się zdarzyć, że w jednym kościele jest od 13.00 do 15.30, a w innym od 14.00 do 16.30.
Włosi są niezwykle życzliwi i uprzejmi, nie wymagają znajomości ich języka od turystów, choć warto zapoznać się z podstawowymi chociaż zwrotami jak: buon giorno, buona sera, grazie, prego czy ciao.
W większości miejsc nie ma problemu w porozumiewaniu się po angielsku, zna go również sporo włochów, zwłaszcza wśród osób młodszych. Włosi (przynajmniej w tym regionie) nie są również tak dumni jak np. Francuzi, nie obrażają się gdy nie znamy ich języka, chętnie tłumaczą jak gdzieś dojść, pokazują na migi i jest im autentycznie przykro, że nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć a oni nie mogą nam pomóc. Są narodem uśmiechniętym, serdecznym i gościnnym.
W Genovie jest natomiast strasznie dużo czarnoskórych. Co druga spotkana osoba ma czarny odcień skóry, zajmują się głównie sprzedażą podrabianych torebek i portfeli światowych marek (torebkę Gucci czy Louis Vuitton można kupić u nich już za 20 Euro), i co zabawne specjalizują się w sprzedawanych produktach. Nie widziałam ani jednej osoby, która sprzedawałaby zarówno portfele jak i torebki czy okulary. Jak jeden sprzedaje torebki, to następny, 3 metry dalej sprzedaje okulary a kolejny portfele. Są nachalni, choć uprzejmi i uśmiechnięci. Uważajcie też na kenijczyków, którzy próbują Wam wcisnąć zupełnie 'free' figurki zwierząt (żółwia i słonia) oraz sznurkowe bransoletki, po czym domagają się 'dobrowolnej dotacji' minimum 10 Euro (takie 'co łaska, ale nie mniej niż...'). Ci są strasznie nachalni i upierdliwi, choć wszystko w sympatycznej atmosferze. Gdy już w końcu się od nich uwolnicie żegnają Was z uśmiechem, nawet jeśli udało Wam się nic u nich nie zostawić.
W Bergamo czarnoskórych można policzyć na palcach jednej ręki, brakuje też ulicznych kramików i sprzedawców, na starym mieście są za to liczne sklepiki z pamiątkami wszelkiej maści.

Jedzenie.
W Genovie jedliśmy najwspanialsze lody świata, nie z automatu (nie mam pojęcia skąd nasze lody tego typu nazywają się włoskimi) i nie gałkowane. Lody przechowywane są jak nasze lody sprzedawane na gałki, ale do wafelków nakłada się je specjalnymi szpatułkami. Poza tym nie mają tam pojęcia 'gałek'. Lody kupuje się na wielkości wafla (wiem, że to śmieszne, ale nie zauważyłam różnicy w ilości lodów na waflu małym i średnim), przy czym do małego można zamówić maksymalnie 2 smaki, do średniego - 3, a do dużego - 4. Koszt małej porcji w lodziarni Grom w centrum to 1,70 Euro, średniej - 2,20. Ale ten smak wart byłby każdych pieniędzy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że za maleńką w tej chwili kuleczkę u Grycana w Polsce płacimy 2,50 pln! Zdzierstwo w biały dzień.
O tych lodach mogłabym się rozpisywać godzinami, bo na prawdę nic co jadłam kiedykolwiek w Polsce nawet się do nich nie umywało.
W Genovie, na Marinie jedliśmy natomiast najwspanialsze, proste spaghetti w życiu - spaghetti z sosem pomidorowym, bazylią i odrobiną startego parmezanu. Palce lizać. Wielka porcja makaronu kosztowała 8 Euro. Co ciekawe, we włoskich restauracjach trudno znaleźć małą wodę mineralną (małą w naszym odczuciu). U nich wodę podaje się w butelce 0,75 l w cenie ok. 3 Euro. Większość napojów natomiast podają w puszkach o pojemności 330 ml.
Jadłam też całkiem niezłe ryby i owoce morza (konkretnie krewetki), w Bergamo natomiast, na starym mieście, jedliśmy najwspanialszą w naszym życiu Lasagnę Bolognese.
Rozczarowaliśmy się srogo pizzą, która nawet nie umywa się do naszego chorzowskiego Rafaello :)

Komunikacja miejska.
W Genovie komunikacja rozwiązana jest wprost wzorowo, wszędzie bez najmniejszego problemu można się dostać autobusem, kolejką podmiejską, mają też krótką linię metra.
Bilet autobusowy na 100 minut kosztuje 1,50 Euro, z możliwością dowolnej ilości przesiadek, przy czym spokojnie wystarczy aby przejechać całe miasto.
Autobusy są bardzo podobne do naszych (mam na myśli nowe oczywiście), wsiada się przednimi lub tylnymi drzwiami, środkowe służą do wysiadania. W autobusach przeważnie chodzi klimatyzacja, są również wyposażone w podświetlane tabliczki na których na bieżąco wyświetla się nazwa kolejnego przystanku.
Warto na nadjeżdżający autobus machnąć ręką, a przed wysiadaniem wcisnąć guzik 'na żądanie' nawet jeśli przystanek takowym nie jest, bo można się mocno zdziwić.
Bilety na metro to te same co na autobus, kasuje się je tylko z drugiej strony.
Tablice elektroniczne są również na wielu przystankach. Możemy się z nich dowiedzieć o utrudnieniach na trasach poszczególnych linii autobusu a także za ile minut dany autobus przyjedzie.
Jedynie autobusy jeżdżące dość rzadko (w naszym przypadku był to busik na marinę, który kursował co 40 minut) mają wypisane konkretne godziny. Pozostałe linie wypisane mają godzinowo 3 pierwsze kursy, o następnych jest tylko informacja co ile minut jeździ. A autobusy jeżdżą tam na prawdę bardzo często, średnio co 3-11 minut.
W Bergamo komunikacja również jest świetna, choć rozkłady jazdy są trudne do rozszyfrowania, bo autobusów o tym samym numerze jest kilka i trzeba się mocno wczytywać w to, co na rozkładzie aby dojechać tam gdzie chcemy. Bilet na 3 strefy i 75 minut jazdy kosztuje 2 Euro.

Koszty życia.
Nie wiem ile kosztuje wynajęcie mieszkania czy opłacenie rachunków, trudno mi też ocenić ile kosztowałoby wyżywienie przy zakupie np. mięsa, jeśli jednak chodzi o koszt innych artykułów spożywczych muszę przyznać, że koszty są niższe niż w Polsce (przy przeliczeniu 1:1 czyli 1 Euro = 1 zł). Skąd to przeliczenie? Przy założeniu, że średnie włoskie zarobki to ok. 1400 Euro na rękę, koszt zakupów spożywczych w tamtejszych supermarketach wychodzi bardzo atrakcyjnie w porównaniu z cenami polskimi.
Moje założenie jednak może być błędne, byłam tam tydzień na wakacjach i nie jestem w stanie ocenić ile na prawdę kosztuje włoskie życie.

Kilka dobrych rad.
Jadąc do Włoch na pewno zaopatrzcie się w kremy z mocnym filtrem, czapkę lub kapelusz na głowę, okulary przeciwsłoneczne. Poza tym bardzo przydatny jest GPS i słowniczek polsko-włoski.
W większości miejsc przyjmują płatności kartą, w hotelach niestety musi to być klasyczna karta kredytowa (wypukła). W miastach jest mnóstwo banków i bankomatów, nie ma problemu z aptekami, jest sporo sklepów spożywczych, mnóstwo restauracji. W zasadzie wszędzie można się dostać komunikacją miejską, nie trzeba płacić kroci za taksówki.
Bilety na autobus kupujemy nie w tradycyjnych kioskach (choć takich też kilka widziałam), ale w tzw. Tabachi, czyli sklepach z papierosami.
Choć można swobodnie w większości miejsc porozumieć się w języku angielskim, warto przyswoić sobie choć podstawowe zwroty grzecznościowe.
Jeśli chcecie dojechać w konkretne miejsce, warto zawczasu w internecie sprawdzić trasę, dogodne połączenia, miejsca ewentualnych przesiadek.
I w sumie to tyle.

Alpy, widok z samolotu


Pobyt we Włoszech był dość udany, choć daleki od zaplanowanych wojaży. Wakacje jednak nie były całkiem stracone, a na przyszłość mamy nauczkę aby uważniej dobierać ewentualnych kontrahentów.

Pozdrawiam Was serdecznie mając nadzieję, że nie zanudziliście się na śmierć.
A jak Wasze wakacje?